Na spotkanie z lwem

Nowak nie dotarł, jak mniemał, pod granicę dzisiejszej Etiopii, lecz w Góry Imatong na granicy ugandyjskiej. O trudach tego odcinka mówi najlepiej nocna przygoda z lwem, którego Kazik pokonał swoimi dwoma oszczepami. Od tamtego czasu region ten zmienił się jednak zasadniczo…

Okazuje się, że ta niepozorna wioska to punkt kontrolny i koszary żołnierzy SPLA – Armii Południowego Sudanu. Dostaję pachnącą nowością słomianą chatkę, w której jest nawet bambusowa prycza. „Kapana czysta była wzorowo”. Na szczęście bez duszącego dymu z ogniska. W otoczeniu oficerów, na plastikowych krzesełkach, opowiadam historię Nowaka i dlaczego jadę przez Afrykę na rowerze. Dla miejscowych jest to coś nieprawdopodobnego, tylko Biały Haładzia może mieć takie głupie pomysły i na dodatek nikt mu za to nie płaci. Dostaję miskę wody do spłukania z siebie grubej warstwy czerwonego pyłu, a po zmroku zaproszenie do wspólnej michy – całkiem smaczna papka z manioku i sorgo z trzema różnymi sosami do okraszenia. Kładę się zmęczony, lecz spać trudno. Wsłuchuję się w życie obozowiska i mej chatki. Wiatr szumi w trawiastych ścianach noclegowni, przez szpary przebija blask księżyca w pełni, a i samą jego gębę widać bez wychodzenia na zewnątrz. W słomianych ścianach i dachu wierci się garnizon wszelkiej maści robactwa, chrobocząc i szeleszcząc. Z jednej strony dobiega żywa, afrykańska muzyka, z drugiej pieśni wielkopostne w wydaniu europejskim, skądinąd jeszcze charczy radioodbiornik z wiadomościami po arabsku (tak, tu na Południu też mówi się w tym języku, z tym że w zupełnie innym, murzyńskim dialekcie Arabic Juba). Zza ściany dobiega także surowa reprymenda dla jakiegoś szeregowca za pijaństwo. W końcu wszystko cichnie, tylko komary bzyczą za uchem.

O świcie wyruszam dalej w stronę Torit. Nowak pisał: Urocze były to dni! Zwierzyny mnóstwo, najwięcej zaś antylop, które nie uciekały na mój widok, dopiero gdy podchodziłem blisko, odbiegały parę kroków lub chowały za drzewem. Po konarach drzew skakały wiewiórki, wśród wysokich traw pasły się żyrafy. Głęboko wciśnięte ślady wskazywały, że drogę moją przecięło niedawno stado słoni. Na polance spostrzegłem ze zdumieniem błyszczącego pośród traw węża z rodziny pytonów, długiego na cztery metry.

Niestety lata wojny wybiły bądź wygnały z tych stron wszystkie większe zwierzęta. Nie trzeba już bać się lwów, zważać na ścieżki słoni, nie można przyglądać się pasącym żyrafom czy też stadom antylop. Po buszu nie wędrują już nadzy myśliwi ze swoimi kobietami – w ogóle wioski są bardzo rzadko, a pomiędzy nimi ani śladu działalności człowieka. Możliwe, że spokój sprowadzi w te strony z powrotem dzikie zwierzęta. Tymczasem widzieliśmy jedynie dwumetrowego pytona, trochę mniejszego zwierza oraz mnóstwo rozmaitego ptactwa. Myśliwi faktycznie są, lecz nie prowadzą już koczowniczego trybu życia – w gumiakach, z łukiem i strzałami wychodzą nocą, przy pełni księżyca, ze swoich osad, polować. Na co? Okazało się to wielkanocnego popołudnia, w jednej z przydrożnych knajpek:

- What do You have to eat?

- Animal from the bush.

- What kind of animal?

Pani wskazała na kolorowy plakat na ścianie – antylopa! Więc jednak nie jest aż tak źle. Suszone mięsiwo z buszu smakowało jednakże mało wybornie…

Na spotkanie z lwem   Kuba Pająk Juba - Torit O ludziach napotykanych po drodze Nowak pisał: Na widok roweru grupki te znikały natychmiast w gęstwinie leśnej. Czy bali się mej długiej brody, czy też stalowego rumaka toczącego się bezszelestnie po ścieżynie? Obecnie ludzie nie uciekają przed białym rowerzystą, lecz przyglądają się mu się ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Haładzia na rowerze? Niebywałe, tego tutaj jeszcze nie było, można by powiedzieć, że najstarsi górale tego nie pamiętają. Jednakże przekazy ustne miejscowej ludności Latuko może opowiadają o Białym na stalowym rumaku, przed którym uciekali ich prapradziadkowie. Muszą też babcie opowiadać w tych stronach bajki o Białych, porywających dzieci (tak zresztą kiedyś niestety bywało).

Zbliżając się któregoś wieczora do wioski plemienia Latuko, dostrzegłem kilkuletnią dziewczynkę i jej mniejszego braciszka, wyłaniające się z buszu. Dziewczynka pchająca taczki z kanistrami z wodą krzyknęła tylko Haładzia! Haładzia!, porzuciła taczki i co sił w nogach poczęła uciekać czerwonawą drogą. Malec, nie zastanawiając się ani chwili, ruszył za nią, gubiąc po drodze obydwa klapki i spodenki! Z gołą pupą, trzymając gatki jedną ręką, umykał przed Białym na Brennaborze. Gdy się zbliżyłem, zniknęli w buszu. Haładzia jedzą dzieci, a Aczoli, do których zmierzamy, jedzą ludzi…

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Autoreklama

Autoreklama

Kalendarz do archiwum

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11
12 13 14 15 16 17 18
19 20 21 22 23 24 25
26 27 28 29 30 31 1
2 3 4 5 6 7 8
17°C Niedziela
wieczór
14°C Poniedziałek
noc
9°C Poniedziałek
rano
17°C Poniedziałek
dzień
wiecej »