Powodzianie z prawobrzeżnej, dwukrotnie zalanej części Sandomierza w niedzielę głosują w wyborach prezydenckich w lokalu wyborczym usytuowanym w Przedszkolu Samorządowym nr 5. Siedzibę komisji przeniesiono tu ze szkoły zalanej przez wodę podczas majowej i czerwcowej powodzi.
Lokal wyborczy, znajduje się na osiedlu Baczyńskiego, niedaleko huty szkła - osiedle to i zakład ratownicy i mieszkańcy uratowali przed powodzią. Do budynku przedszkola przy ul. Portowej 28 przeniesiono siedzibę Obwodowej Komisji Wyborczej nr 2, która mieściła się wcześniej w budynku Szkoły Podstawowej nr 3 przy ul. Flisaków - budynek szkoły został zniszczony podczas powodzi.
Mężczyzna w średnim wieku, pan Marcin zagłosował już o godz. 7. rano. Podkreślał w rozmowie z PAP, że udział wyborach to obowiązek. "Tak mnie rodzice wychowali i tak wychowałem swoje dzieci, też będą głosowały. Trzeba być patriotą, mimo nieszczęścia, trzeba liczyć, że będzie lepiej" - mówił.
O nowej siedzibie komisji wyborczej pan Marcin dowiedział się z obwieszczenia. Uratował dokumenty z powodzi, więc nie miał problemów z formalnościami przy głosowaniu. Jak mówił, podczas powodzi nie miał czasu zajmować się kampanią wyborczą - nie wpłynęła na jego decyzję przy urnie.
Jego dom, położony pół kilometra od lokalu wyborczego, przy ul. Lwowskiej, został zalany w 90 procentach - woda jeszcze w nim stoi. "Zostały tylko strychy, nie mam do czego wracać. Wcześniej zaczęliśmy z rodziną budowę nowego domu, tam mieszkamy. Do starego domu nie da się wrócić, za dużo nakładów" - ocenił pan Marcin.
70-letni pan Jerzy swoją sytuację po powodzi określił jako tragiczną - jego dom został całkowicie zalany, stoi w wodzie od czterech tygodni. Z chorą żoną mieszkają w wynajętym lokalu. Mimo wszystko uważa, że trzeba głosować. "Jeżeli nie będziemy wybierać swoich, to ktoś za nas będzie decydował. Żyję w Polsce i chcę decydować o tym kto rządzi" - podkreślał.
Młode małżeństwo, Danuta i Andrzej, w których domu wody nie ma dopiero od trzech dni - razem z dziećmi od miesiąca koczują u swoich rodziców - powiedzieli, że nie rezygnowali z głosowania podczas żadnych z wyborów. "Wydaje nam się, że to nasz obowiązek, niezależnie od tego jaką mamy sytuację, nigdy nie było tak, że nie głosowaliśmy" - mówiła pani Danuta.
Pan Jacek na głosowanie przyszedł z żoną Tamarą i 19-letnim synem Piotrem, który wziął udział wyborach po raz pierwszy w życiu."Najgorszą rzeczą jest nie przyjść głosować. Bez względu na trudną sytuację, można dojść i dojechać. Już nie ma takiego problemu z przemieszczaniem się, są utrudnienia, woda jest pompowana, ale są przejazdy" - mówił pan Jacek.
O nowej siedzibie komisji rodzina dowiedziała się "pocztą pantoflową", nie wszędzie w prawobrzeżnym Sandomierzu wisiały obwieszczenia.
"Dzięki temu, że są wybory, to mogłem się spotkać z żoną, ja mieszkam w Gorzycach, ona w Sandomierzu, umówiliśmy się na randkę w lokalu wyborczym" - żartował pan Jacek.
"Mieszkamy kątem u rodziców, nie da rady inaczej - on u swoich, ja u swoich. Syn nocuje kolegi" - opowiadała pani Tamara.
Ich dom wymaga generalnego remontu - budynek trzeba doprowadzić do stanu surowego, pozwolić wyschnąć murom i wykańczać na nowo.
W lokalu wyborczym w przedszkolu uprawnionych do głosowania jest ok. 1500 osób. W prawobrzeżnej części miasta ok. 2,5 tys. wyborców może głosować także w lokalu wyborczym usytuowanym w Centrum Kultury i Rekreacji MOSiR przy ul. Portowej 24. Jedynie część z głosujących stanowią tu powodzianie. Mieszkańcy, którzy zabiegali wcześniej o zaświadczenie o prawie do głosowania, mogą głosować w innych obwodach.
Zakład Komunikacji Miejskiej na zlecenie sandomierskiego magistratu uruchomił w niedzielę bezpłatne kursy autobusów, umożliwiające dojazd do lokali wyborczych dla mieszkańców prawobrzeżnej części miasta. Kursują co godzina, od godz. 8. do 19.30. na dwóch trasach. Jak zapodziały władze Sandomierza, z miejsc gdzie jeszcze zalega woda, w razie potrzeby ludzi na głosowanie będzie dowoziła amfibia.
Z większości ulic zeszła już woda, w niektórych miejscach strażacy pompują wodę z zastoisk. Przy chodnikach i drogach widać wyniesione z domów resztki mebli i sprzętów - część mieszkańców od tygodnia sprząta już swoje posesje.
Osoby zatrudnione za granicą otrzymały 30 dni na powrót do Ameryki na koszt rządu.
Nie zapadła jeszcze decyzja dotycząca niedzielnej modlitwy Anioł Pański.