Przyszłość elektrowni atomowej na Białorusi, którą budować miał rosyjski Atomstrojeksport, zależy od powstania wspólnej białorusko-rosyjskiej firmy, która zajęłaby się sprzedażą energii - podał w piątek portal Karta 97, cytując źródło we władzach Białorusi.
O tym, że Rosja żąda od Mińska powstania wspólnego, zajmującego się zbytem energii elektrycznej przedsiębiorstwa, a także połowy dochodów z tej sprzedaży, pisały wcześniej rosyjskie media - dodaje Karta 97.
Źródło we władzach w Mińsku potwierdziło, że kwestia powołania wspólnego przedsiębiorstwa jest warunkiem postawionym przez Rosję, a także główną przeszkodą w podpisaniu kilku porozumień o budowie elektrowni. Według tego źródła, Rosja domaga się ponadto nie mniej niż 50 proc. udziałów we wspólnym przedsiębiorstwie.
Jak przypomina Karta 97, pierwsza na Białorusi elektrownia atomowa koło Ostrowca (biał. Astrawiec) blisko granicy z Litwą, miała powstać dzięki rosyjskiemu kredytowi. Uruchomienie pierwszego bloku planowano na rok 2016, drugiego - na 2018. Koszt budowy oceniano na około 6 mld dolarów, dalsze 3 mld miało pochłonąć stworzenie odpowiedniej infrastruktury. Rosja wyraziła najpierw gotowość przyznania Mińskowi 6 mld dolarów celowego kredytu, Mińsk jednak zabiegał o 9 mld kredytu, którym mógłby swobodnie rozporządzać. Rozmowy na ten temat przeciągały się, a Rosja w tym czasie rozpoczęła budowę elektrowni atomowej pod Kaliningradem.
Cytowany przez Kartę 97 politolog Wiktar Dziemidau uważa, że stanowisko Rosji ws. elektrowni na Białorusi wyraźnie się zmieniło. Wcześniej godziła się ona na ten projekt ze wględów politycznych, choć - jak twierdzi politolog - byłby on dla niej ekonomicznie niekorzystny. Teraz "Kreml nie chce mieć do czynienia z takim niepewnym partnerem biznesowym jak prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka" - twierdzi Dziemidau.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.