Przyjąć przybysza... Tego, który przyjechał na czołgu chyba jednak nie, prawda?
Połowa listopada, bijącej rekordy czwartej fali epidemii w Polsce dzień 624. Sytuacja na białoruskiej granicy mocno zaogniona. Dziś być może będzie spokojniej. Pojawiły się doniesienia, że białoruskie władze rozpoczęły ewakuację przynajmniej części migrantów z przygranicznych koczowisk. Na pewno za wcześnie jednak na oddech ulgi. Nie wiemy jak dalej sprawy się potoczą.
Jako chrześcijanina ciągle zastanawia mnie gdzie leży środek między miłością a naiwnością. To znaczy jak Jezusowy nakaz przyjmowania przybyszów godzić z potrzebą zapewnienia ochrony społeczności tu i teraz zamieszkującej dane terytorium. No i też jak nie współdziałać przy tym w niewątpliwym grzechu, jakim jest wykorzystywanie migracji w celach wywierania nacisków politycznych tudzież dla napełnienia kieszeni.
No bo – zaczynając od ostatniego – z jednej strony mamy biednych ludzi, z drugiej tych, którzy na ich przemycaniu przez granicę się bogacą. Nie zniechęcimy ich do zrezygnowania z tego zbrodniczego w wielu wypadkach procederu (patrz niewielkie łodzie na Morzu Śródziemnym), jeśli ich działanie będzie skuteczne. Wręcz przeciwnie, będą mieli jeszcze więcej klientów, damy im możliwość popełniania dalszych zbrodni. Z kolei gdy chodzi o wykorzystywanie migracji w celach politycznych... Z tego samego powodu, co w poprzednim wypadku, jeśli się ustąpi okaże się, że działanie było skuteczne. Nie ma więc powodu, by nie stosować go dalej, prawda? Dalej można sąsiadowi sprawić kłopot, a przy tym sobie nabić kieszeń, prawda? A jeśli chodzi o ochronę społeczności... Mam nadzieję, że nikt nie ma wątpliwości, iż słowa Jezusa o potrzebie gościnności nie dotyczą tych przybyszów, którzy przyjechali na czołgach z karabinami w ręku. Gdzie jednak jest granica między przybyciem w pokoju a agresją, gdy bronią mogą być umiejętności i wiedza niebezpiecznego terrorysty?
Przyznaję, nie potrafię w tych sprzecznych potrzebach wyznaczyć, gdzie mamy do czynienia z brakiem miłości do przybysza, a gdzie z brakiem miłości dla współobywateli. Jedyne, co wydaje mi się w miarę sensownym rozwiązaniem, to powrót do pomysłu korytarzy humanitarnych, które pozwoliłyby sprawy uporządkować, ale przecież też – nie czarujmy się – jednocześnie skazać wielu na nie kończące się oczekiwanie.
Myślę, że dylematy te rozumieją także w Watykanie. Nie od dziś przecież wszyscy chcący już nie tylko wejść do Bazyliki św. Piotra, ale i na plac przed nią, są skrupulatnie sprawdzani pod kątem tego, czy nie wnoszą tam jakichś niebezpiecznych przedmiotów. Wejście dalej, na teren ogrodów watykańskich, jest bez odpowiednich zezwoleń w ogóle niemożliwe, o robieniu tam koczowiska już nie mówiąc. Jasno to pokazuje, że wszyscy mamy świadomość istnienia granic stosowania się do zasady „byłem przybyszem a przyjęliście mnie”. Ważne, żebyśmy przynajmniej mniej więcej umieli wskazać, gdzie ta granica przebiega. Ja – powtórzę – nie potrafię.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.