Co najmniej 27 żołnierzy zginęło w czwartek, a 35 odniosło obrażenia, kiedy w ośrodku rekrutacyjno-szkoleniowym pakistańskiej armii na północnym zachodzie kraju w powietrze wysadził się nastolatek - podał minister informacji prowincji Khyber-Pakhtunkhwa.
Do przeprowadzenia zamachu natychmiast przyznali się talibowie.
Wcześniej informowano o 20 zabitych i armia pakistańska nadal obstaje przy tej liczbie.
Zamach przeprowadzono w momencie porannego apelu z udziałem rekrutów w miasteczku Mardan. "Zamachowcem był nastolatek ubrany w szkolny mundurek" - powiedział przedstawiciel policji w Mardanie Abdullah Khan. Chłopiec najwyraźniej po prostu wszedł na teren jednostki.
Jak przypomina agencja Associated Press w zamachu w tym samym miejscu w 2006 roku zginęło 35 żołnierzy.
Premier Pakistanu Yousaf Raza Gillani potępił zamach: "Takie tchórzliwe ataki nie mogą wpłynąć na morale służb bezpieczeństwa i postanowienie narodu, by wytępić terroryzm".
Rząd Gillaniego znalazł się pod presją z kilku stron. Stara się ożywić gospodarkę i zwalczyć rosnące niezadowolenie społeczeństwa z powodu korupcji władz i ubóstwa.
USA, które dostarczają Pakistanowi miliardy dolarów pomocy, chcą, by kraj ten nasilił walkę z grupami bojowników, którzy przekraczają granicę i atakują siły międzynarodowej koalicji w Afganistanie.
Jak podkreśla agencja Reutera, czwartkowy atak stawia pod znakiem zapytania zapewnianie pakistańskich władz, że działania jej armii osłabiły powiązanych z Al-Kaidą talibskich rebeliantów, którzy chcą zdestabilizować rządy w Islamabadzie.
Według agencji atak ten może świadczyć o tym, że bojownicy przegrupowują się. Operacje rebeliantów w ostatnich miesiącach miały charakter wyznaniowy i nie koncentrowały się na celach wojskowych.
Msza św. w 106. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.