W badanych przeze mnie sprawach wykorzystywania seksualnego małoletnich widać, że jako metropolita krakowski kard. Karol Wojtyła postępował zgodnie z prawem kanonicznym. Nie ma podstaw by twierdzić, że coś tu było tuszowane - powiedział PAP kierownik działu krajowego "Rzeczpospolitej" Tomasz Krzyżak.
Krzyżak odniósł się do opublikowanej na Onecie rozmowy z Arturem Nowakiem i Stanisławem Obirkiem, którzy stwierdzili, że mają "coraz więcej danych, że pedofilię tuszował jako metropolita krakowski Karol Wojtyła".
Zaznaczył, że Artur Nowak i Stanisław Obirek odwołali się w wywiadzie do książki Ekke Overbeeka "Maxima Culpa. Co kościół ukrywa o Janie Pawle II". "Ekke Overbeek traktuje w tej książce m.in. o dwóch przypadkach, z którymi ja również się zetknąłem" - mówił.
Przeczytaj: Ks. dr Dohnalik: Postawa moralna Jana Pawła II ws. nadużyć był jednoznaczna
Przypomniał, że przeprowadził w archiwach IPN kwerendę, w ramach której przeanalizował dwa przypadki - ks. Eugeniusza Surgenta, który przez kilkadziesiąt lat molestował chłopców oraz księdza Józefa Loranca, który wykorzystywał seksualnie dziewczynki - oraz reakcję na te przestępstwa ówczesnego metropolity krakowskiego, kard. Karola Wojtyły. "Moje wnioski z tych dwóch historii, które prześledziłem, są generalnie takie, że nie możemy mówić o tym, że kard. Wojtyła tuszował pedofilię" - ocenił.
Krzyżak wyjaśnił, że ks. Surgent, który mieszkał i pracował na terenie archidiecezji krakowskiej, formalnie był inkardynowany (czyli przynależał) do archidiecezji lubaczowskiej. "Po zakończeniu II wojny światowej, kiedy seminarium duchowne zostało wyrzucone ze Lwowa, klerycy z Lubaczowa przeszli do seminarium krakowskiego. Księża z tej archidiecezji pracowali później na terenach, które Polska odzyskała po 1945 r. Ks. Surgent formalnie miał nad sobą dwóch biskupów - biskupa lubaczowskiego, czyli biskupa diecezji, do której był inkardynowany, i biskupa miejsca, w którym pracował, czyli biskupa krakowskiego. Najpierw był to abp Eugeniusz Baziak, potem kard. Karol Wojtyła" - zastrzegł.
Przypomniał, że za sprawą ks. Surgenta w 1973 r. w miejscowości Kiczora wybuchł skandal, kiedy okazało się, że duchowny wykorzystywał seksualnie małoletnich chłopców. "Odbył się proces cywilny, ksiądz został skazany na dwa lata pozbawienia wolności i wyszedł z więzienia w roku 1974" - poinformował.
Jak podkreślił Krzyżak, nie zachowały się dokumenty mówiące o tym, co robił ks. Surgent zaraz po wyjściu z więzienia. Wiadomo natomiast, że w listopadzie 1978 r. ks. Surgent dostał czasowe pozwolenie na pracę w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a z czasem został do tej diecezji inkardynowany. Zmarł w 2008 r. jako ksiądz pracujący na terenie diecezji pelplińskiej.
Krzyżak przyznał, że ks. Surgent w kolejnych miejscach pobytu również dopuszczał się wykorzystywania seksualnego małoletnich. "Zgłosiły się do mnie cztery osoby, które twierdzą, że zostały skrzywdzone przez ks. Surgenta. Pierwsza w 1964 r. w Wieliczce, druga - pod koniec lat 60. w parafii św. Salwatora w Krakowie, trzecia - w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej pod koniec lat 70., a czwarta - w okolicach roku 1985. Widać wyraźnie, że nie zapanowano nad tym człowiekiem" - ocenił.
Jak zastrzegł, z dokumentów IPN jasno wynika również, iż bezpieka wiedziała, że pracując już w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej ks. Surgent dalej molestował dzieci. "Pozwalano mu na to, ponieważ był tajnym współpracownikiem bezpieki i był im potrzebny" - ocenił.
Zapytany o odpowiedzialność kard. Wojtyły Tomasz Krzyżak zastrzegł, że pewnych problemów nastręcza podwójna podległość duchownego w latach 60. i 70. Jak wyjaśnił, z zachowanych dokumentów wynika, że pod koniec lat 70. SB zwerbowała księdza do współpracy. Pretekstem do tego werbunku miało być "przemilczenie" faktu seksualnego wykorzystania chłopca.
"Bezpieka wiedziała, że matka pokrzywdzonego zgłosiła się z tą sprawą do krakowskiej kurii i rozmawiała osobiście z biskupem Pietraszką. O sprawie mieli wiedzieć też bp. Groblicki, wicekanclerz kurii i - być może, choć nie wynika to wprost z dokumentów - kard. Wojtyła. We wniosku o zgodę na werbunek ks. Surgenta funkcjonariusz SB wspomina o tym, że bezpiece udało się uzyskać list biskupa lubaczowskiego Jana Nowickiego do księdza Surgenta, w którym udziela mu nagany za ten czyn. To prowadzi nas do wniosku, że biskupi krakowscy wiedzieli o jego przestępczym czynie, ale wymierzenie kary oddali w ręce biskupa lubaczowskiego" - wyjaśnił.
Dodał, że podobnie zadziałano w momencie, gdy w 1973 r. wyszła na jaw sprawa wykorzystywania w Kiczorze. Ksiądz Surgent - jak wynika z jego zeznań złożonych przed prokuratorem w trakcie procesu cywilnego - został wezwany do kurii krakowskiej w związku z oskarżeniami o molestowanie nieletnich. "Zeznał, że rozmawiał z biskupem pomocniczym archidiecezji krakowskiej Janem Pietraszką, który mu zakomunikował, że zostaje zwolniony z pracy w archidiecezji. Mówił też, że rozmawiał na ten temat z kard. Wojtyłą, którego prosił, żeby go pozostawił w archidiecezji, na co kardynał odpowiedział, że decyzja została podjęta i przesłana na piśmie. A zatem księdza zwolniono z pracy w archidiecezji krakowskiej i oddano do dyspozycji biskupa lubaczowskiego" - dodał.
"Gdyby chcieć znaleźć winnego - choć jestem od tego daleki - faktu, że ks. Surgent był przenoszony z miejsca na miejsce i mógł dalej wykorzystywać chłopców, to wskazałbym raczej na biskupa lubaczowskiego. Ktoś mógłby pomyśleć, że skoro ks. Surgent pracował w archidiecezji krakowskiej, a później znalazł się w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, to wysłał go tam Karol Wojtyła, ale to nie prawda. Biorąc pod uwagę fakt, że był podwładnym biskupa lubaczowskiego, to do niego należała decyzja o przeniesieniu ks. Surgenta do innej diecezji" - wyjaśnił.
Krzyżak poinformował, że druga badana przez niego sprawa dotyczy ks. Józefa Loranca, który był wikariuszem w Jeleśni, gdzie w 1970 r. dopuścił się molestowania seksualnego dziewczynek.
"Ta sprawa została załatwiona od początku do końca bardzo dobrze. Proboszcz parafii w Jeleśni, gdy tylko dowiedział się o sprawie od matek pokrzywdzonych dziewczynek, od razu zwrócił się z tym do dziekana, a ten kazał mu natychmiast jechać do kard. Wojtyły. Tak też się stało. Proboszcz pojechał do Wojtyły razem z oskarżonym księdzem, a gdy ten przyznał, że doniesienia są prawdziwe, metropolita krakowski natychmiast odesłał go do jego domu rodzinnego w Łodygowicach, gdzie miał czekać na dalsze decyzje" - poinformował.
Zdaniem Krzyżaka, decyzje kard. Wojtyły były w tej sprawie "szybkie i konkretne": zdecydował o suspendowaniu księdza i nałożeniu na niego nakazu zamieszkania w klasztorze cystersów w Mogile, gdzie miał czekać na dalsze dyspozycje. 18 marca 1970 r. ks. Loranc został aresztowany przez władzę świecką, a następnie, po szybkim procesie, skazany. Wyszedł z więzienia w 1971 r. i został skierowany do parafii Najświętszej Rodziny w Zakopanem, gdzie zajmował się przepisywaniem ksiąg liturgicznych.
"W dokumentach IPN zachował się list kard. Wojtyły do ks. Loranca z 27 września 1971 r., w którym Wojtyła informował, iż w jego sprawie Trybunał Metropolitalny skorzystał z prawa łaski i powstrzymał się od wymierzenia kary na gruncie prawa kanonicznego. Dalej Wojtyła tłumaczy, że to zaniechanie wymierzenia kary +nie przekreśla przestępstwa ani nie zmazuje winy+, a wynika jedynie z tego, iż ks. Loranca ukarała już władza świecka" - powiedział.
Krzyżak wyjaśnił, że w przepisach Kodeksu Prawa Kanonicznego - zarówno obowiązującego wówczas, jak i tego, który obowiązuje dziś - jest zapis pozwalający sądowi kościelnemu na odstąpienie od wymierzenia kary księdzu, jeśli został on ukarany przez władzę państwową lub istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak się stanie. "Chodzi o to, że nie należy karać człowieka dwa razy za to samo przestępstwo" - zastrzegł. Dodał, że Trybunał Metropolitalny, w którego ręce kard. Wojtyła oddał sprawę księdza, musiał liczyć od trzech do pięciu sędziów, więc nie ma mowy o tym, że decyzję podjął samodzielnie metropolita krakowski.
Poinformował, że po pewnym czasie kard. Wojtyła zdjął z ks. Loranca karę suspensy i zezwolił na odprawianie mszy św., ale wyraźnie zaznaczył, iż "wszystkie funkcje kapłańskie, które będzie spełniał, mają być uzgadniane z proboszczem parafii zakopiańskiej i nie wolno mu katechizować dzieci i młodzieży, a także spowiadać".
Dodał, że dwa lata później, w 1973 r,. kard. Wojtyła otrzymał list od proboszcza parafii zakopiańskiej, w którym ten poprosił, aby kard. Wojtyła pozwolił ks. Lorancowi wrócić do posługi, ponieważ rozchorował mu się wikary i potrzebował pomocy. "Najpewniej wtedy ks. Loranc został przywrócony do pracy w ograniczonym zakresie, w rocznikach diecezjalnych z czasu pobytu w Zakopanem figuruje "jako rezydent, a jako nie wikary na pełnych prawach" - zastrzegł.
Zdaniem Tomasza Krzyżaka, w sprawie ks. Loranca od początku widać, że kard. Wojtyła postępował zgodnie z ówcześnie obowiązującym prawem kanonicznym. "Nie można powiedzieć, że coś tu zostało zatuszowane" - stwierdził.
Przyznał, że dziś na pewne sprawy patrzy się z innej perspektywy. "Współcześnie ktoś mógłby zarzucić kard. Wojtyle na przykład to, że za mało uwagi poświęcił pokrzywdzonym. Ale trzeba pamiętać, że to były w lata 70., wtedy nikt o czymś takim nie myślał, to była inna wrażliwość, inny poziom wiedzy na te tematy" - ocenił.
Dodał, że winy kard. Karol Wojtyły nie należy się również doszukiwać w przypadku ks. Surgenta. "Czasami mam wrażenie, że szukamy na siłę jakiejś winy w postępowaniu kard. Wojtyły, której tu nie ma" - zastrzegł.
Zaznaczył, że w przypadku historii ks. Surgenta wciąż pozostaje wiele znaków zapytania, na które odpowiedzi może przynieść jedynie kwerenda w archiwach archidiecezji krakowskiej, którą mógłby zarządzić obecny metropolita.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.