Prawnicy Tilla Lindemanna, wokalisty zespołu Rammstein, zagrozili podjęciem kroków prawnych przeciwko rzekomym "podejrzanym doniesieniom". Ich zdaniem zgłoszone przez kobiety oskarżenia były "bez wyjątku nieprawdziwe", natomiast media "naruszyły wymóg wyważonego i obiektywnego relacjonowania". "Nie zgadzamy się z takim podejściem" - zaprotestowała w niedzielnym komentarzu szefowa działu rozrywki dziennika "Bild".
Jak przypomina "Bild", kilka młodych kobiet postawiło w ostatnich dwóch tygodniach poważne zarzuty przeciwko 60-letniemu Lindemannowi, frontmanowi zespołu Rammstein. W grę wchodzi podejrzenie o nadużycia, podawanie narkotyków, napaści seksualne na fanki podczas koncertów.
"Nic nie zostało udowodnione, oczywiście obowiązuje zasada domniemania niewinności. Ale równie oczywiste powinno być także traktowanie domniemanych ofiar z szacunkiem" - podkreśla Tanya May, szefowa działu rozrywki dziennika "Bild", i zaznacza, że "równie oczywistą rzeczą jest, że także dziennikarze mają prawo wykonywać swoją pracę" - bez zastraszania ze strony prawników gwiazd. "Dziennikarskie śledztwa nie są zabronione" - podkreśliła May.
Jak skomentował Frank Ueberall, prezes Niemieckiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, może być to "próbą założenia kagańca mediom" i ich "zastraszenia". "Tak nie może być" - dodał Ueberall.
"Dążymy do tego, aby każda strona, której sprawa dotyczy, mogła się wypowiedzieć" - zaznaczyła May, dodając, że skierowane przez redakcję "Bild" zapytania do Lindemanna i jego prawników pozostały do tej pory bez odpowiedzi.
24-letnia Shelby Lynn postawiła dwa tygodnie temu poważne zarzuty wobec Lindemanna - m.in. odurzenie na imprezie przez koncertem zespołu w Wilnie. Reporterzy NDR i "Sueddeutsche Zeitung", którzy w międzyczasie dotarli również do innych kobiet, które zgłosiły podobne zarzuty, spotkali się z Lynn w jej domu w Irlandii Północnej. Kobieta ponownie szczegółowo opisała, co wydarzyło się w trakcie koncertu.
Lynn opowiedziała, jak w trakcie przerwy podczas koncertu została zaprowadzona do pomieszczenia za sceną. "Spotkanie z frontmanem Rammstein jest jednym z niewielu momentów, które wciąż dokładnie pamięta. Wszystko przed i po jest jak we mgle" - opisał "Bild". Lynn stwierdziła, że na imprezie przed koncertem do jej drinka dodano tabletkę gwałtu. Kobieta po odzyskaniu przytomności stwierdziła na swoim ciele duże siniaki. "Jestem prawie w 100 procentach pewna że byłam pod wpływem narkotyków. Bo nigdy w życiu się tak nie czułem" - podkreśliła.
Prawnicy Lindemanna zaprzeczyli, by kobiety na koncertach Rammsteina "były odurzane tabletkami gwałtu lub alkoholem w celu umożliwienia mu dokonywania na nich czynności seksualnych". "Te zarzuty są niezmiennie nieprawdziwe. Podejmiemy natychmiastowe kroki prawne przeciwko osobom fizycznym w przypadku jakichkolwiek zarzutów tego rodzaju" - zagrozili prawnicy.
Shelby Lynn nie obawia się możliwych konsekwencji prawnych. Jak twierdzi, wcześniej otrzymała już zakaz wypowiadania się o sprawie, którego podpisania odmówiła. "Niech doprowadzą mnie do bankructwa. Jest mi to obojętne. Niech podają mnie do sądu. Nie boję się. Oni maja wiele do stracenia i wiele do ukrycia. Ja nie mam niczego do ukrycia" - stwierdziła Lynn w rozmowie z NDR i "Sueddeutsche Zeitung".
Po jej powrocie do Irlandii wileńska policja przesłuchiwała ją przez blisko 5 godzin. Jednak kilka dni temu litewska strona poinformowała, że nie będzie żadnego postępowania przygotowawczego przeciwko Lindemannowi - dowiedział się "Bild".
Msza św. w 106. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości.