publikacja 29.03.2025 06:00
.. ile nas sprawdzono. Niekoniecznie w ogniu. Czasem prościej - w tramwaju albo autobusie.
„Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono” – napisała nasza noblistka w wierszu. Niekoniecznie dosłownie w ogniu jak bohaterkę tego wiersza. Czasem prościej - w tramwaju albo autobusie.
Było to już lat parę temu. Dobrych parę. Jadę sobie tramwajem w godzinach szczytu. Wysiadka. Niezdarnie przepycham się do wyjścia. „Baba bereciara” – słyszę głos jakiejś nastolatki. Jej koleżanka parska śmiechem. Rozglądam się wkoło, kto tu beret nosi i wychodzi na to, że tylko ja. Nic nie znaczący incydent, który na pewno dawno wyrzuciłabym z pamięci, gdyby nie to, że obie urocze panienki przez trzy przystanki trajkotały mi nad głową o tolerancji, która tak bardzo potrzebna jest ludzkości, a której za grosz nie ma w „tymkraju.”
A teraz? Bywa, że kierowca autobusu gwałtownie hamuje albo jedzie stylem, powiedzmy, takim trochę szarpiącym. Albo za wcześnie próbuje zamknąć drzwi. I wtedy dość często padają wypowiedzi nieprzychylne kierowcom – obcokrajowcom. Pojedyncze głosy zlewają się powoli w chórek wyrażający święte oburzenie. Gdzie się taki uczył jeździć i pasażerów przewozić? Na pewno gdzieś, gdzie europejskie standardy nie obowiązują – na zatłoczonych ulicach indyjskiego miasta albo na kazachstańskich szosach. W dodatku nie rozumie jak się do niego mówi po ludzku i w razie potrzeby nie udzieli żadnej stosownej informacji – żali się kolejny pasażer. A ktoś podejmuje wątek zasiłków dla cudzoziemców. Wprawdzie kierowca prawdopodobnie do pracy tu przyjechał, a nie na po zasiłek, ale chórek się rozpędza i śpiewa coraz żywiej. Próbuję się wtrącić z uwagą, że przybysze pracują w tym zawodzie, bo miejscowi jakoś się do tej akurat pracy nie palą. I otrzymuję od starszego mężczyzny pouczenie, że za „takie pieniądze” żaden młody, zdolny, szanujący się Polak nie może pracować.
Najczęściej kierowca jest rzeczywiście z innego kraju, ale zdarzają się niespodzianki. Okazuje się, że za kierownicą siedzi nasz, swój, krajan, rodak, ziomek. I co wtedy? Miny części oburzonych pasażerów wskazują, że poczuli się jak prokurator, któremu świadek ze swoimi zeznaniami wcina się w misternie przygotowany akt oskarżenia. Inni nie pozwalają się zbić z tropu takim drobiazgiem jak tożsamość kierowcy i w najlepsze rozwijają swoje teorie, podpierając się argumentami z podróży autobusem wczorajszej, przedwczorajszej albo sprzed miesiąca.
Jak niewiele trzeba, żeby wyprowadzić człowieka z równowagi, wzbudzić złość, niechęć, sprowokować do przyłączenia się do chóru wyrażających święte (?) oburzenie.
Tyle wiemy o sobie…