Jeśli większość chciałaby np. 10 procent społeczeństwa zepchnąć do roli niewolników, to jej wolno?
Siedemnasty dzień lipca. Upał chyba trochę zelżał. W polityce za to goręcej. Wszystko w związku z zatrzymaniem posła, byłego wiceministra sprawiedliwości. No i wypuszczeniem go przez sąd ze względu na chroniący go „europejski” immunitet. W szerokim świecie najgłośniejszą ostatnio sprawą był zamach na byłego i być może kolejnego po Joe Bidenie prezydenta USA, Donalda Trumpa. Nieudany, jak pewnie wszystkim wiadomo. Gdy do tego dołożyć nie tak dawny zamach na premiera Słowacji, który ledwie uszedł z życiem, można się zastanawiać, czy w polityce albo raczej w społeczeństwach w związku z polityką, nie dzieje się coś niepokojącego. Zamachy można by jeszcze potraktować jako incydenty spowodowane przez szaleńców, a niepohamowane pragnienie zemsty na poprzednikach – za naszą polska specyfikę. Ale...
Zacytuję fragment pewnego doniesienia: „10 proc. Amerykanów popiera użycie siły, by Trump nie wrócił do władzy, a 7 proc. - by wrócił”. Tak twierdzi amerykański naukowiec. Tylko? Nie, te 10 procent to 26 milionów (!) ludzi, z których 8,5 miliona (!) posiada broń. Nie znam podobnych badań dotyczących Polski, ale sądząc po temperaturze debaty w internecie i u nas nie brakuje takich, którzy uważają – choć to absurd do kwadratu – że mamy demokrację, gdy rządzi moja opcja polityczna, a gdy przeciwna – jest dyktatura, której zwolenników wszelkimi środkami należy zwalczać. Tyle że w Polsce raczej niewielki odsetek takich ludzi posiada broń.
Kto temu winny? To zapewne splot wielu czynników, wśród których jakąś role odgrywają też problemy osobowościowe jednostek. Nietrudno jednak zauważyć, że jakiś wpływ ma na to coraz bardziej brutalna walka wyborcza. Trwająca już na okrągło, nie tylko przed wyborami. Biden przepraszał ostatnio, że mówił swego czasu o konieczności wzięcia Trumpa „na celownik”. Nie dosłownie oczywiście. Zauważył jednak, że w klimacie ostrej walki takie sugestie mogą być inspiracją dla nastawionych bardziej radykalnie. A w naszym kraju...
Cóż, od paru dobrych lat mamy w Polsce dwubiegunowość. „Kto nie z nami, ten przeciw nam”. Nie ma niczego pośrodku. A nawet jeśli się pojawi, szybko spychane jest w jedną albo druga stronę (patrz niedawna sprawa próby współpracy polityków przeciwnych obozów w kwestii wspierania gospodarczego rozwoju Polski). W ostatnich miesiącach ten podział na dwa wrogie plemiona, gotowe walczyć aż do zniszczenia przeciwników, jeszcze bardziej się pogłębił. Można wręcz powiedzieć, że podgrzewanie temperatury sporu stało się sposobem na rządzenie. Skądinąd skutecznym, bo wielu takie igrzyska się podobają. Do czego jednak to nas doprowadzi?
Wpis na platformie X pewnego prominentnego polityka władzy, że teraz jest czas rozliczeń, a na pojednanie przyjdzie czas później, uznaję za przejaw jakieś umysłowej aberracji. Cechującej zresztą wielu rewolucjonistów. Od rewolucji francuskiej, przez październikową w Rosji, także tę naszą, powojenną, przyniesioną na bagnetach czerwonoarmistów, aż do rewolucji Czerwonych Khmerów w Kambodży. Najpierw musimy rozprawić się z wrogami rewolucji – głoszą – a potem nastąpi wolność, równość i braterstwo. Tyle, że „potem”, jak wskazuje choćby przykład Korei Północnej, jakoś niekoniecznie nadchodzi.
Polityka sięgania po władzę i utrzymywania jej przez polaryzację społeczeństwa jest głęboko niemoralna. Nie tylko z powodu konkretnych krzywd wyrządzanych konkretnym ludziom, odzieranych nieraz „dla sprawy” z ich ludzkiej godności, ale też z powodu cynicznego wzmacniania w ludziach tego, co w ich najgorsze, ich najbardziej morderczych instynktów. Do czego to doprowadzi? Tylko do coraz głębszych podziałów w społeczeństwach? A może to zarzewie przyszłych, niekoniecznie pokojowych rewolucji?
Demokracja przeżywa kryzys. Nie dlatego, że ten rodzaj sprawowania władzy jest z gruntu zły, ale dlatego, że zamiast być rządami większości, staje się większości dyktaturą. A żądni władzy politycy nie traktują jej jako służby, ale jak łup: zdobywszy go mogą dzielić się nim nie oglądając się na dobro wspólne. Niestety, w tej demoralizacji i my, wyborcy, mamy nieraz współudział. Bo porzucając rozum i moralność dajemy się w logikę konfrontacji wciągać.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.