Każdego roku w sanktuarium Bożego Miłosierdzia w krakowskich Łagiewnikach modlą się pielgrzymi z około stu krajów, jednak miasto zdaje się tego nie zauważać.
Miniony weekend spędziłam w Krakowie. Nie odwiedzałam tego miasta od kilku lat i muszę przyznać, że byłam zaskoczona ilością zagranicznych turystów przewijających się przez rynek, przy którym mieszkałam. „Na ucho” miałam wrażanie, że grodem Kraka zawładnęli Włosi, ale i angielski mocno wybrzmiewał z kafejek i restauracji. Serce rosło, że nasza perła jest jednym z najchętniej odwiedzanych europejskich miast i pięknie się na ich tle prezentuje. Po latach mieszkania w Rzymie z nutką zazdrości patrzyłam na czyste ulice, równe chodniki, komunikację miejską kursującą według rozkładu czy nawet kasowniki (działające) w tramwaju, gdzie informacje o biletach były w kilku językach.
Czar prysnął jednak, gdy na przystanku przy Filharmonii spotkałam najpierw zdezorientowanych Włochów, a potem – już w tramwaju numer osiem – grupkę Filipińczyków. Podobnie jak ja zmierzali do sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Włosi bezradnie patrzyli na rozkład jazdy i trzy przystanki z podobną nazwą: Łagiewniki, Łagiewniki ZUS i Łagiewniki SKA. Przyznam, że sama odruchowo próbowałam przypasować trzecią nazwę do miejsca drogiego siostrze Faustynie. O ile „S” mogłam podpiąć pod sanktuarium o tyle literki „K” i „A” nijak mi pasowały. Zgarnęłam Włochów i ku ich wyraźnej radości powiedziałam, że pokażę im, gdzie trzeba wysiąść. Z głośnika w tramwaju wybrzmiewały kolejne przystanki. Pomyślałam, że szkoda, iż jedynie po polsku, bo, jak by nie było sanktuarium w Łagiewnikach rocznie odwiedzane jest przez przedstawicieli ok. stu krajów. Nie mówię, że angielski musi być wszędzie, ale na strategicznych trasach być powinien.
Z zadumy wybiło mnie małe zamieszanie. Dwóch nastolatków stało przy grupie Filipińczyków i prawie że broniło im drogi do wyjścia, bo to nie były „te Łagiewniki”, do których zmierzali. Sytuacja stała się co najmniej zabawna, ale lokalsi, którzy z rozmowy pielgrzymów wywnioskowali dokąd jadą, stanęli na wysokości zadania, stając się źródłem informacji turystycznej, o której miasto zapomniało. Czy jednak zapomniało? Gdy dojeżdżaliśmy do trzeciego przystanku z nazwą Łagiewniki, ze zdziwieniem usłyszałam, że z głośnika nie padają słowa: „Łagiewniki - Sanktuarium Bożego Miłosierdzia”, a doskonale pamiętam, że kilka lat wcześniej taki komunikat szedł w eter. Komu to przeszkadzało? Bo na pewno nie pielgrzymom i turystom, którzy licznie zmierzają do tego miejsca.
Czy w ten sposób miasto musi deklarować swoją świeckość, bo o co innego w tej pomijającej zmianie może chodzić. Niesmak w sercu pozostał. Pomyślałam sobie o Rzymie, gdzie przy „świeckiej nazwie” stacji metra Ottaviano, widnieje obok dopisek Musei Vaticani i San Pietro. Oba miasta żyją z turystów i pielgrzymów i warto im jednak wędrówkę ułatwiać. Także w środkach komunikacji miejskiej. Na stacji kolejowej Kraków Łagiewniki też nie dopatrzyłam się dopisku o sanktuarium. Na pewno by nie zaszkodził, a wielu pomógł. Może jednak władze Krakowa myślą, że w obecnych czasach wystarczą GPS-y w telefonach… a może jednak pójdą po rozum do głowy i przywrócą przystanek – „Łagiewniki - Sanktuarium Bożego Miłosierdzia”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Przyszedł św. Mikołaj do Polaków, ale nie do pracowników handlu"
Nie może być jedynie forum dla krajów, które myślą w ten sam sposób.