Doradca prezydenta prof. Roman Kuźniar, który w czwartek zaginął na Elbrusie, wraca w poniedziałek do Polski. W rozmowie z PAP prezydencki doradca poinformował, że odmrożone palce będzie dalej leczył w kraju.
"Ponieważ lekarze na miejscu uznali, że możliwa jest kontynuacja leczenia w systemie ambulatoryjnym, to uznałem, że wracam w normalnym terminie, który wcześniej ustaliliśmy, do kraju; lekarze sugerowali, żeby zostać jeszcze dwa dni" - powiedział w poniedziałek PAP Kuźniar. Jak powiedział, odmrożone palce będzie dalej leczył w kraju. Razem z nim do Polski wraca Krantz.
W piątek szefowa prezydenckiego biura prasowego Joanna Trzaska-Wieczorek poinformowała PAP, że prof. Kuźniar i jego towarzysz Jacek Krantz zostali odnalezieni przez ratowników; byli w dobrym stanie zdrowia, przetransportowano ich do szpitala w Piatigorsku.
Kuźniar tak relacjonował przebieg wypadków: "Wspólnie z kolegą ruszyliśmy na Elbrus o godz. 2 w nocy (ze środy na czwartek), tak jak się wychodzi w góry wysokie. Wcześniej przez kilka dni mieliśmy aklimatyzację w górnym obozie. Siedem, osiem innych zespołów również przygotowywało się do wejścia".
Jak mówił, czwartek - czyli dzień, kiedy postanowili wejść na Elbrus - "był przez wszystkich podawany jako optymalny z punktu widzenia warunków pogodowych". "Prognozy mówiły, że od czwartku będą dwa dni dobrej pogody" - powiedział. Podkreślił, że "jest to ważne, bo Elbrus jest górą niesłychanie kapryśną pod względem pogody; potrafi tam być burza trzy razy dziennie, raz deszcz, raz grad, raz śnieg".
Jak dodał, razem z nim i jego towarzyszem w czwartek na Elbrus wyszło siedem-osiem innych zespołów. "Dwa z nich, niemiecko-rosyjski i angielski, poszły na zachodni wierzchołek, który był także naszym celem - nieco wyższy; pozostałe zespoły poszły na wierzchołek wschodni" - powiedział. Jak opowiadał, "zachodni wierzchołek Elbrusa jest nie tylko wyższy, ale też bardziej oddalony i ma po drodze pewne niebezpieczeństwa w postaci szczelin w lodowcu górnym oraz stromej ściany, skalno-lodowo-śnieżnej".
Przyznał, że gdy wychodzili, padał deszcz. "Ale pokonaliśmy go po jakichś około dwóch godzinach, czyli około 600 m n.p.m. Później chmury deszczowe się skończyły, były poniżej nas i kontynuowaliśmy wspinaczkę w normalnych warunkach, bez deszczu".
Prof. Kuźniar relacjonował, że na wysokości około 5 tys. m n.p.m. pogoda ponownie zaczęła się psuć. "Zaczął posypywać śnieżek, podniósł się wiatr, ale to były warunki jeszcze znośne, widoczność była nie najgorsza i te trzy zespoły, w tym nasz, ostro kontynuowały podchodzenie" - powiedział.
Jak mówił, "około 200 m pod szczytem pogoda załamała się zupełnie". "Rzeczywiście było kiepsko, ale te trzy zespoły uważały, że można dokończyć drogę. Dało się iść. Rosjanie i Niemcy trochę nas wyprzedzili, bo myśmy się posilali z kolegą, oni poszli do przodu. Brytyjczycy zostali z kolei za nami. Faktem jest, że w końcówce te trzy zespoły straciły ze sobą kontakt" - przyznał.
Jak dodał, pierwszy na szczycie był zespół rosyjsko-niemiecki. "Myśmy weszli jakieś 25 minut po nich, widzieliśmy, jak Niemcy i Rosjanie schodzą. Brytyjczycy zostali z tyłu, wydawało się, że oni sobie darowali, że jednak się wycofali" - powiedział.
Przy schodzeniu - relacjonował - widoczność załamała się zupełnie. "Był silny wicher, silny śnieg i mgła. To specyficzne zjawisko w górach wysokich, nie bardzo wiadomo wtedy, gdzie jest góra, gdzie dół, gdzie jest lewo, prawo, kompletnie traci się orientację. Każdy krok to jest krok w nicość, nie wiadomo, na co się napotka" - mówił.
Jak zaznaczył, zdawał sobie sprawę, że "Elbrus to góra, która zabija przy załamaniu pogody przy zejściu". "Około 30 osób rocznie ginie na Elbrusie właśnie w takich warunkach" - dodał. Z tego powodu - mówił - wspólnie z towarzyszem uznali, że lepiej będzie schronić się w jamie śnieżnej około 100 m pod szczytem, niż ryzykować schodzenie.
"Pogoda jednak zupełnie się nie poprawiała, zrobiła się noc, wiedzieliśmy już, że nie będziemy schodzić" - powiedział. Jak relacjonował, około godz. 21-22 niebo się oczyściło, zrobiło się bardzo zimno i spadła duża ilość suchego śniegu. "Wiedzieliśmy, że to grozi zamarznięciem, że czeka nas ciężka noc. Pogłębiliśmy więc jamę, żeby mieć osłonę przed mrozem i czekaliśmy aż się rozjaśni, żeby można było cokolwiek dalej zrobić" - powiedział.
Między godz. 4 i 5 - opowiadał - kiedy zrobiło się widno, obaj opuścili jamę śnieżną. "Odczuwaliśmy problemy związane z brakiem tlenu, ale było to do opanowania. Delikatnie zaczęliśmy schodzić po ścianie i później przez pole lodowcowe" - powiedział. Dodał, że dodatkowym utrudnieniem była duża ilość świeżego śniegu, który zakrył szczeliny, sprawiając, że droga stawała się niebezpieczna.
"Posuwaliśmy się długim trawersem wzdłuż wschodniego niższego wierzchołka Elbrusu, kiedy schodziliśmy z niego napotkaliśmy ratowników" - powiedział prof. Kuźniar. Jak dodał, ratownicy bardzo ucieszyli się na ich widok, bo "sądzili, że idą po ciała". Następnie Kuźniar oraz jego towarzysz z ratownikami zeszli do dolnego obozu, po czym obu przetransportowano helikopterem do szpitala w Piatigorsku. "Lekarze byli bardzo uprzejmi, cała obsługa bardzo sympatyczna, kompetentna" - zachwalał prezydencki doradca.
O sprawie zaginięcia prezydenckiego doradcy i jego towarzysza pierwsza poinformowała rosyjska agencja RIA Nowosti. Jak podała, przewodnicy znaleźli w piątek dwóch polskich alpinistów, którzy zaginęli w czwartek na Elbrusie. "Około 5.20 czasu moskiewskiego w piątek przewodnicy znaleźli obu alpinistów w rejonie skał Lenza. Obaj żyją, obecnie ratownicy transportują ich do obozu" - informował agencję RIA Nowosti rzecznik regionalnego wydziału Ministerstwa ds. Sytuacji Nadzwyczajnych Rosji Kantemir Dawydow.
Sygnał o ich zaginięciu nadszedł w czwartek ok. godz. 19.50 czasu moskiewskiego. Agencja RIA Nowosti pisała w nocy z czwartku na piątek, że ostatni raz obu mężczyzn widziano w czwartek ok. 8. rano w rejonie skał Lenza razem z trzecim - 69-letnim Markiem Głogoczowskim, który odmówił kontynuowania wspinaczki i zawrócił wraz z inną grupą alpinistów
"Dwóch innych Polaków, ignorując ostrzeżenia o pogarszającej się pogodzie, kontynuowało wspinaczkę. Zaginieni alpiniści nie mieli ciepłej odzieży i żywności" - donosiła rosyjska agencja.
Prof. Kuźniar podkreślił, że nie może się zgodzić z opinią, iż decydując się na wejście na Elbrus, on i Krantz zignorowali warunki pogodowe. "Jesteśmy ludźmi doświadczonymi. Mam na koncie kilkanaście czterotysięczników w Alpach, w Górach Skalistych, mam tzw. koronę Tatr" - zaznaczył. Jak zapewnił, obaj byli bardzo dobrze przygotowani do wyprawy i oswojeni z trudnymi warunkami atmosferycznymi.
"Byliśmy wystarczająco dobrze ubrani. Oczywiście nie wzięliśmy rzeczy na nocny biwak na wysokości 5500 m n.p.m., ale nikt ich nie bierze na wyprawę, która jest jednodniowa. Wychodzi się zwykle o godz. 2 w nocy i wraca się około godz. 17-18" - powiedział.
Podkreślił też, że od dnia przyjazdu wszyscy przekonywali ich, że czwartek jest najlepszym dniem na wspinaczkę, jeżeli chodzi o warunki pogodowe. "Gdyby nikt inny nie szedł, tylko ja z Jackiem Krantzem, to oznaczałoby to, że dwóch szalonych Polaków się wybrało. Jednak w ocenie wszystkich zespołów warunki były odpowiednie" - podkreślił.
Jak dodał, mieli też odpowiednie zapasy żywności, które wróciły z nimi w plecakach. Jak mówił, jedynym problemem był brak wody i tlenu. "To oczywiście miało swój skutek, ale muszę wyraźnie powiedzieć, że gdybyśmy próbowali schodzić w czwartek, to byśmy sobie napytali biedy, nie mogliśmy ryzykować. Ta decyzja uratowała nam życie" - przekonywał.
Odnosząc się do informacji, że Marek Głogoczowski, który pierwotnie miał wspinać się z nimi, zrezygnował z tego, prof. Kuźniar powiedział, że Głogoczowski miał mniejszą motywację do wspinaczki. "Marek po prostu już dwukrotnie był na Elbrusie. Wprawdzie od południa, od tej łatwiejszej strony, dlatego zabrał się z nami, bo chciał zrobić tę północną drogę, ale on nie miał tej motywacji co my" - powiedział.
"On sam się śmiał, że jest już emerytem, że już nie musi. Jak zobaczył deszcz, to rzucił mocne słowo i powiedział: +Jak chcecie, to idźcie, ja nie idę" - relacjonował prof. Kuźniar.
Na masyw Elbrus, który położony jest w zachodniej części łańcucha górskiego Kaukazu, składają się dwa szczyty: zachodni (wyższy) - 5642 m n.p.m. oraz wschodni - 5621. m n.p.m. Oba leżą na terenie Rosji - tuż przy granicy z Gruzją.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.