Co powiedziałby terapeuta Kościołowi, gdyby on, jako pacjent, zawitał w jego gabinecie?
Andrzej Duda podkreślił, że niektóre wypowiedzi szefa MSZ wzbudziły jego niesmak.
Filip Dębowski podpowiadał uczestnikom Festiwalu Kariery 2024, jak zadbać o higienę cyfrową.
Zresztą takie podejście w wypadku ślubów z przymusu zdecydowanie przysłużyło się wielu rozwodom. Bo wstyd było, żeby panna miała dziecko, więc lepiej aby udawali przed ołtarzem i tkwili w przymusie małżeńskim.
Jakby dokładnie czytać listy Pawła, to mówi on o zniesieniu całego Prawa, z Dekalogiem włącznie.
Z samym stwierdzeniem nieważności nie było w tym wypadku problemu, sąd kanoniczny uznał, że początkowy brak woli zawarcia małżeństwa przez młodych jest wystarczającą przesłanką, by uznać to małżeństwo za nieważne, bo zawarte pod pewnym przymusem.
Tak wygląda odpowiedź dorosłego katolika, który wie dlaczego tak ważny jest małżeństwo katolickie.
Ja tutaj widzę wręcz terror psychiczny teściowej i jasno widzę że ślub zawarty był dla zaspokojenia jest uczuć. To jest zła droga, co zresztą widać po słowach: "Edyta była szczęśliwa. – Aniu, nie masz pojęcia, jaką moc ma sakrament – powiedziała. Ona na to, że czuje to i wie, że jest to coś dużo więcej niż „papierek”. – Dziś są już po ślubie, a ja myślę, że łaska Boża będzie działać – cieszy się Edyta."
Brak jest takiej refleksji Kościoła, co albo zmusza do praktycznego życia bez współżycia (łamanie nauki Kościoła), albo życia w stresie (znów łamanie nauki Kościoła, choć pozornie postępuje się po katolicku), albo w końcu do odejścia od zasad prezentowanych przez Kościół. I nie wiem która droga jest słuszna, to jest decyzja w sumieniu małżonków.
O ile oczywiście rodzice mogą w swoim domu wyznaczyć granice, to pytanie czy mogą ingerować jak to uczyniła teściowa Ani. W imię czego wolno jej się wtrącać?
A co będzie, gdy młodzi zawrą ślub, ale mamusi coś się nie spodoba?
Wątpię, ale nie jest tak prosto to udowodnić, więc gdyby jedna ich małżeństwo okazało się fikcją, to i tak do końca życia żyliby albo samotnie, albo z piętnem grzeszników.
Jest też opcja, że pozostając w małżeństwie na końcu swej drogi życiowej żałowaliby swego życia i uznali je za zmarnowane.
Problem rozwodów jest wielkim problemem Kościoła, a dzisiejsza ucieczka i uniki nic nie rozwiązują.
Wychodzi więc, że trzeba unikać kochanej osoby i własnego dziecka, bo miłość do nich postrzegana jest jako grzech.
Absurd.
Z drugiej strony branie ślubu bo dziewczyna jest w ciąży można uznać za swoisty przymus, szczególnie gdy otoczenie naciska.
Stąd zresztą roztropni rodzice powinni uczyć swe dzieci, aby przed rozpoczęciem współżycia miały pewność, ze chcą być z daną osobą na całe życie. Ale czy tak czynią, czy też udają że seks nie dotyczy ich dorosłych już dzieci? Tutaj na koniec trzeba wspomnieć, ze często współwinnymi są rodzice czy otoczenie, które chowając głowę w piasek i uciekając przed edukacją ma spory udział w przypadkowych ciążach. Ale czy ktoś się z tej ucieczki spowiada?
Oczywiście można napisać, że przecież może w trybie pilny, jak się dowie o ciąży wziąć ślub. Naprawdę tak ma zrobić?
A z drugiej strony Kościół docenia więź, jaka istnieje między tymi ludźmi. I docenia też wartość seksu dla budowania więzi i zapobiegania pożądliwości. A jednocześnie zakazuje tego seksu. Chyba w nadziei, że przez to doprowadzi do rozpadu takiego związku, co w świetle nauki Kościoła jest lepsze, niż zgodne życie i wspólne wychowywanie dzieci.
W drugim, cywilnym małżeństwie mieszkać można razem pod specjalnymi warunkami, ale już bez ślubu nie bo to drugie może zgorszyć, choć nie gorszy samo nieślubne dziecko.
Ojciec pijak, znęcający się psychicznie nad żoną ma większe prawa, niż młody troskliwy ojciec bez ślubu.
Niestety wynik tego zamieszania jest tragiczny, bo wielu nie rozumiejąc istoty nauki Kościoła porostu odchodzi.
Ilu osobom mającym wątpliwości można powiedzieć, ze chcą znieść VI przykazanie i mieć przy tym czyste sumienie?
Chodzi jednak o to, że taki chłopak, co zalicza panny jest obiektywnie w lepszej sytuacji, niż ktoś, kto zgrzeszył raz kiedyś, a teraz chce wziąć odpowiedzialność za dziecko, które się pojawiło. Bo według nauki Kościoła bycie ojcem dla swojego dziecka, nawet przy zachowaniu wstrzemięźliwości jest grzechem, od którego nie ma rozgrzeszenia. Chyba, że facet postanowi porzucić rodzinę i zezwolić, by dziecko wychowało się bez ojca, wtedy rozgrzeszenie dostanie z miejsca.
Naprawdę nie widzisz problemu, czy nie chcesz?
Rodzi się też pytanie na ile nauka moralna Kościoła wypływa z Biblii, a na ile jest w niej wpływu ludzi i epok.
O ile to co mówi Biblia jest niezmienne, to ta druga część zmienia się w wyniku np. większego rozumienia biblijnego przekazu.
Kilkadziesiąt lat temu panna z dzieckiem była wprost potępiania, dziś już nikogo nie dziwi, że podczas chrztu nie ma ojca dziecka. Co więcej kiedyś takie panny były wyganiane, a dziś jako nieliczna instytucja Kościół wspiera samotne matki albo ratuje je przed podjęciem decyzji o aborcji.
Tak jak pisałem, zamiast potępiania czy mówienia o grzechu dziś katolicy winni wspierać młodych ludzi w przyjęciu i wychowaniu nieplanowanego dziecka. W tej wypowiedzi, pod którą tak dyskutujemy zabrakło np. mądrego duszpasterza, który wspomógłby młodych w bardzo stresującej sytuacji.
I żeby nie było, sam nie uznaję kazuistycznych przepisów. Ale moja opinia też nie jest żadną wyrocznią, mogę się wypowiedzieć jako teolog, podobnie jak Kowalczyk, ale nie będzie to mieć wpływu na doktrynę i praktykę duszpasterską.
Tak jak mówię, poetyckie gadanie, ale ma ono niewiele wspólnego z praktyką .
Odezwały się domorosłe "Salomony". Psy powróciły do swoich wymiocin.
Pozdrawiam jako dyskutant oraz jako teolog pastoralny małżeństwa i rodziny ;)
ps. piszę opinię z poziomu bycia mężem jednej żony.
Dziś ludzie żenią się z miłości, a nie z potrzeby zachowania ciągłości rodu, dla majątku, sojuszu, czy w celu wzbogacenia się wydając córkę za majętnego rolnika. W bogatszych krajach zanikają problemy z kwestiami majątkowymi. Inaczej, niż kiedyś, dziś kobieta jest w stanie opuścić męża i nie umrzeć z głodu.
Kościół dalej tkwi w zasadach ustalonych w czasach feudalnych, stąd taki rozdźwięk między tym co głosi, a tym, co robią wierni.
Tyle że w czasach, gdy Kościół nie potrafi jasno powiedzieć o kluczowych cechach dorosłości jak odpowiedzialność, jak rozum, w czasach gdy ludzie Kościoła dają ponosić się emocjom i emocjonalnym doznaniom trudno się głosi Prawdę. Pierwszym i kardynalnym problem jest brak perspektywy życia wiecznego branego na serio. A bez tej perspektywy wszystko inne, w tym nauka moralna Kościoła jest niezrozumiała i często ogranicza się do zakazów i straszenia piekłem.
To wszystko, co kiedyś było kanonem społecznym zgodny z normami moralnymi Kościoła dziś już takie nie jest. Rozwody, życie bez ślubu jest społecznie akceptowane, na zachodzie praktycznie akceptowalnymi w pełni są związki jednopłciowe. Kościół dziś nie wie, co ma zrobić. Ludzie w większości są w stanie odrzucić jego nauki moralne dla własnego doczesnego szczęścia. Nie działa straszenie piekłem, mówienie o grzechach. Więc bojąc się utraty wiernych wielu ludzi Kościoła odpuszcza innym (ale i sobie) sztywne zasady. Szczególnie gdy wielu zatraciło już perspektywę życia wiecznego, gdy zmartwychwstanie jest abstrakcją w odróżnieniu od życia tu i teraz.
Gdy żyje się wyłącznie tu i teraz to faktycznie powstaje pytanie, czemu się męczyć, czemu wyrzekać się przyjemności, czemu się żenić i to tylko raz. Racjonalnym pytaniem jest też dlaczego kobiety w XXIw nie chcą zniewieściałych mężczyzn za mężów, a mężczyźni boją się kobiet samodzielnych czy też kobiet sukcesu. Może to dziś dopiero uczciwie widać na czym kiedyś polegało małżeństwo, że kiedyś kobieta aby żyć musiała mieć męża, a mąż miał oprócz darmowej obsługi również poczucie bycia kimś ważnym. Bo był tym, co utrzymywał rodzinę jakkolwiek to wyglądało. A dzieci i żona nie mieli innej opcji.
Bo choć małżeństwa kiedyś były zbliżone do tego ideału katolickiego, to tylko pozornie, nie biorąc na serio choćby tego co głosił Św. Paweł, bo kiedyś też perspektywa życia wiecznego była abstrakcją.
Jak wspomniałem na początku, na polską rzeczywistość duży wpływ miały doktryny PRL, dlatego warto spojrzeć na przykłady zachodnich państw, które w okresie naszych dziadków uchodziły za kraje "katolickie". Najbardziej oczywistym przykładem niech będą Włochy, zwłaszcza na południu. Tam wręcz istniało oczekiwanie społeczne, że mężczyzna w określonym wieku będzie mieć kochankę, albo dwie. Podobnie z kobietami w średnim wieku, które znajdowały sobie młodszych. Zdrady małżeńskie odbywały się niemalże jawnie, żona wiedziała z kim sypia mąż, a mąż wiedział kto jest kochankiem żony. Małżeństwo natomiast istniało ze względów społecznych i żeby dzieci miały rodziców. Podobnie też było w XX wiecznej Hiszpanii, czy Irlandii.
Dziś potrzeba utrzymywania fasady jest dużo mniejsza, nie mamy już takiego wpływu Kościoła, ani tym bardziej Partii. Dlatego ludzie żyją uczciwiej i zamiast mieć kochanków na boku i fikcyjną rodzinę na pokaz po prostu się rozwodzą.