Z politowaniem patrzymy na dawne obyczaje, kiedy pan i panna młoda przed ślubem prawie się nie znali, o swoim wyglądzie dowiadywali się w najlepszym razie z obrazów, a o wadach i zaletach od swatów. Czasem powinniśmy na siebie spojrzeć dokładnie tak samo.
Daje się zauważyć pewna prawidłowość: jeśli ludzie identyfikują się ze swoją społecznością lokalną, to także chcą wpływać na życie swojej parafii. Jeśli każdy stanowi w swoim mieszkaniu samotną wyspę, to ani w działalność społeczną, ani parafialną się nie zaangażuje.
Restrykcyjne prawo nie zmniejsza ilości zachowań patologicznych, a ustawa w proponowanym kształcie może stać się precedensem, ustanawiającym prymat państwa nad rodziną.
Ks. Tomasz Halik, „czeski Tischner", od kilku dni promuje w Polsce swoją książkę „Noc spowiednika. Paradoksy małej wiary w epoce postoptymistycznej". Spotkania z autorem i towarzyszące im żywe dyskusje pokazują jasno: nie ma jednego języka w Kościele. I, dzięki Bogu, nie będzie.
Chrześcijaństwo, które mówi: każdy człowiek jest umiłowanym dzieckiem Boga i każdy jest w Jego oczach tak samo cenny po raz kolejny okazało się nie do przyjęcia. Nie można się oprzeć wrażeniu, że jest to nie do przyjęcia także dla współczesnego świata, który nie tyle znosi bariery co przesuwa mury.
Większość rodziców chce, by katecheza wróciła do salek przy kościołach - wynika z badań przeprowadzonych na zlecenie dziennika Polska. Wolałbym, by nie potraktowano tej informacji jako kolejnego ataku na Kościół.
W naszej codzienności jest bardzo wiele agresji. Bardzo wiele jest jej także w mediach. Powszechność jednak nie usprawiedliwia zła, a poczucie sprawiedliwości nie upoważnia do pomiatania człowiekiem lub odmawiania mu człowieczeństwa.
Nie ustają prześladowania w Indiach. Agencje niemal każdego dnia donoszą o nowych aktach przemocy wobec uczniów Chrystusa. Widać, że to nie jakiś spontaniczny odruch, ale przemyślana akcja.
Po raz kolejny otrzymaliśmy sprytnie spreparowaną relację, otwierającą furtkę dla wielu domysłów i hipotez.
Nie przesadzaj, boś nie ogrodnik - mawialiśmy na podwórku, gdy jakiś kolega stanowczo wyolbrzymiał swoje zasługi albo doznane krzywdy. Podobnie chciałoby się powiedzieć słuchając niektórych opinii o kościelnych pieniądzach.