O Bogu, o Kościele, o współczesnej ludzkości - 10 pytań i 10 odpowiedzi padło
24 lipca br., na wakacyjnym spotkaniu Benedykta XVI z duchowieństwem diecezji
Belluno-Feltre i Treviso. Powracając do poruszonej tam problematyki
prezentujemy za Radiem Watykańskim papieską odpowiedź na pytanie o pary
niesakramentalne.
Jesteśmy świadkami szybkiego narastania grupy ludzi rozwiedzionych, którzy wstępują w kolejne związki i często proszą nas, księży, o duchową pomoc. Często noszą w sobie bolesne pytanie o możliwość przystępowania do sakramentów. To są sytuacje wymagające od nas konfrontacji, ale i współczucia cierpieniu, które niosą. Ojcze Święty, jakimi postawami ludzkimi, duchowymi i duszpasterskimi można łączyć miłosierdzie z prawdą?
"Tak, to jest problem bolesny i prostej recepty na jego rozwiązanie z pewnością nie ma. Wszyscy cierpimy z jego powodu, gdyż wszyscy mamy wokół siebie ludzi przeżywających takie sytuacje. Wiemy, że dla nich są one powodem bólu i cierpienia, gdyż chcą być w pełnej jedności z Kościołem. Węzeł poprzedniego małżeństwa jest węzłem ograniczającym ich uczestnictwo w życiu Kościoła. Co robić? Powiedziałbym, że pierwszym krokiem byłaby oczywiście prewencja, na ile to możliwe. Przygotowanie do małżeństwa coraz bardziej staje się więc niezbędne i potrzebne. Prawo kanoniczne zakłada, że człowiek jako taki, nawet bez wielkiego przygotowania, zamierza wchodzić w związek małżeński zgodnie z naturą ludzką, jak wskazują pierwsze rozdziały Księgi Rodzaju. A człowiek ma ludzką naturę, więc wie czym jest małżeństwo. Zamierza czynić to, co mu podpowiada ludzka natura. Z tego założenia wychodzi prawo kanoniczne. To jest czymś, co narzuca się samo przez się: człowiek jest człowiekiem, jego natura jest taka i to mu podpowiada. Dziś jednak ten aksjomat, według którego człowiek zamierza czynić to, co leży w jego naturze, zawrzeć jedno małżeństwo, wierne, przekształca się w nieco inny aksjomat: „Volunt contrahere matrimonium sicut ceteri homines”. Nie przemawia już po prostu natura, ale „ceteri homines” – to, co robią wszyscy. A to, co dzisiaj robią wszyscy, nie jest już normalnym, naturalnym małżeństwem, zgodnie z zamysłem Stwórcy, z porządkiem stworzenia. Dzisiaj „ceteri homines” pobierają się z myślą, że kiedyś małżeństwo może się rozpaść i że można będzie zawrzeć drugie, trzecie, czy czwarte małżeństwo. I ten model „jak robią wszyscy” staje się przez to modelem sprzecznym z naturą. W ten sposób czymś normalnym stają się wchodzenie w związek małżeński, rozwody, ponowne śluby... I nikt nie myśli, że jest to rzecz niezgodna z ludzką naturą, a przynajmniej trudno znaleźć ludzi tak myślących. Dlatego aby pomóc prawdziwie dojść do małżeństwa, nie tylko w rozumieniu Kościoła, ale Stwórcy, musimy naprawić zdolność słuchania natury. Wróćmy do pierwszej kwestii. Poza tym, co robią wszyscy trzeba odkryć to, co podpowiada nam sama natura, która przemawia w odmienny sposób niż to współczesne przyzwyczajenie. Faktycznie, skłania nas do małżeństwa na całe życie, do wierności na całe życie, także z cierpieniem wspólnego wzrastania w miłości. Tak więc te kursy przygotowujące do małżeństwa powinny być przywracaniem w nas głosu natury, Stwórcy, odkrywaniem ponad tym co robią wszyscy „ceteri homines” – inni ludzie, tego co wewnętrznie nam podpowiada samo nasze istnienie. A zatem w tej sytuacji pomiędzy tym, co robią wszyscy i tym, co mówi nam nasze istnienie, kursy przedmałżeńskie winny być drogą odkrywania i przyswajania sobie tego, co mówi nam nasze istnienie; winny być pomocą w dojrzewaniu decyzji na małżeństwo zgodnie z wolą Stwórcy i Odkupiciela. Kursy przedmałżeńskie ukierunkowane na to by „nauczyć się siebie”, nauczyć się prawdziwej woli małżeńskiej, mają wielkie znaczenie".
"Jednak samo przygotowanie nie wystarczy. Prawdziwe kryzysy przychodzą później. Bardzo ważne jest zatem ustawiczne towarzyszenie, przynajmniej w pierwszych 10 latach. Dlatego w parafiach należy nie tylko dbać o kursy przedmałżeńskie, ale i o wspólnotę drogi, która następuje potem, aby wzajemnie sobie towarzyszyć i pomagać. Aby księża, a nawet nie tylko oni, ale i rodziny, które już mają za sobą te doświadczenia, które znają ten ból i te pokusy, obecni byli w chwilach kryzysu. Istotne jest stworzenie sieci rodzin, które się wspomagają. Tu wielki wkład mogą wnieść różne ruchy".
"Pierwsza część mojej odpowiedzi związana jest z zapobieganiem: nie tylko w sensie przygotowania, ale i towarzyszenia, obecności sieci rodzin, która pomogłaby zaradzić współczesnej sytuacji, gdzie wszystko przemawia przeciw wierności na całe życie. Trzeba pomagać odnaleźć tę wierność i uczyć się jej nawet z bólem. Jednak w sytuacji upadku, to znaczy gdy małżonkowie okazują się niezdolni do trwania w pierwotnej woli, zawsze pozostaje pytanie czy rzeczywiście była to wola w sensie sakramentu. I tu ewentualnie zostaje proces orzeczenia nieważności. Jeśli zawarte było prawdziwe małżeństwo, w wyniku czego ci ludzie nie mogą ponownie wstąpić w związek małżeński, stała obecność Kościoła pomaga tym osobom stawić czoła innemu cierpieniu. W pierwszym przypadku mamy cierpienie przezwyciężania kryzysu, cierpliwego uczenia się dojrzałej wierności. W drugim mamy cierpienie trwania w nowym związku, który nie jest sakramentalny i dlatego nie zezwala na pełną komunię w sakramentach Kościoła. W tym przypadku trzeba by nauczać i uczyć się żyć z tym cierpieniem. W naszym pokoleniu, w naszej kulturze, ogólnie mówiąc, musimy odkrywać wartość cierpienia, uczyć się, że cierpienie może stanowić rzeczywistość bardzo pozytywną, pomagającą nam dojrzewać, stawać się bardziej sobą i zbliżać się do Pana, który cierpiał za nas i nadal z nami cierpi. Również w tej drugiej sytuacji obecność księdza, rodzin, ruchów, komunia osobista i wspólnotowa w takich sytuacjach ma zatem ogromną wagę. Myślę, że tylko odczuwanie tej miłości Kościoła, która realizuje się poprzez różnorakie towarzyszenie, jest w stanie pomóc tym osobom, aby poczuły się przez Chrystusa kochane, by poczuły się członkami Kościoła, nawet będącymi w trudnej sytuacji, i tak żyły wiarą".
«« | « |
1
| » | »»