Pomysłowi powrotu do podstawowych zasad katolickiej nauki społecznej trzeba by tylko przyklasnąć. Obawiam się tylko, że inercja systemu jest zbyt wielka…
Europejska Partia Ludowa obradowała we Florencji nad sposobami wyjścia Europy z kryzysu. Pojawiła się między innymi myśl – wyraził ją przewodniczący Rady Europejskiej Herman van Rompuy – że powinno się wrócić do zasad katolickiej nauki społecznej, zwłaszcza do jej fundamentów czyli zasad solidarności i subsydiarności (uczestnictwa i pomocniczości). Zastanawiam się czemu tak późno.
Nie mam oczywiście gotowych rozwiązań, które uzdrowiłyby europejską gospodarkę. Daleki też byłbym od tego, by w imię solidarności wprowadzać socjalistyczną urawniłowkę w myśl zasady, że żołądki mamy wszyscy takie same. Prawdą jednak jest, że każdy człowiek, czy chce, czy nie chce, żyje w społeczeństwie. I korzysta z dobrodziejstwa ochrony dawanego przez tę zorganizowaną społeczność. Nie można pozwalać na to, by w tej społeczności jedni bogacili się kosztem drugich; bogacili się za cenę krzywdy innych. I nie mam tu na myśli przede wszystkim spraw wynagrodzenia za pracę.
Ot, choćby przykład bliski mi jako mieszkańcowi Śląska. Kopalnie dziś często prowadzą wydobycie „na zawał” (bez zasypywania starych wyrobisk). A na powierzchni wszystko się wali. Polska gospodarka potrzebuje węgla, fakt. Ale może też powinno się pomyśleć, że ludzie potrzebują mieszkać w godziwych warunkach, a nie w grożących zawaleniem ruderach? Albo takie kwestie kredytów. Rozumiem, że wielu go chce. Ale może powinniśmy jednak bronić przed „chwilówkami” tych, którzy nie dostając w banku pożyczają u lichwiarzy? Bo wzięcie wysoko oprocentowanego kredytu, gdy i tak tonie się w długach, raczej nikomu nie pomoże.
Warto też zauważyć, że zasada solidarności powinna obowiązywać nie tylko w ramach jednego państwa, ale w całej Unii i jeszcze szerzej. Dlaczego łatwo zgadzamy się na coś, co nam przyniesie zysk, ale innych zuboży? Proszę porównać sobie mapę występowania bogactw naturalnych (między innymi ropy czy koltanu) z mapą dzisiejszych konfliktów zbrojnych.
Równie ważna jak zasada solidarności jest w katolickiej nauce społecznej zasada pomocniczości. Chodzi w niej o to, by jednostka wyżej zorganizowana wtrącała się w sprawy niżej zorganizowanej (np. państwo w sprawy gminy, gmina w sprawy rodziny), wtedy i tylko wtedy, gdy ta nie daje sobie rady.
Jak wygląda u nas rzeczywistość? Po reformach Balcerowicza i Buzka niewiele pozostało. Za to ciągle rodzą się nowe pomysły na wzmocnienie roli państwa. To nic, że rząd nie zna lepiej potrzeb konkretnej gminy, niż ludzie w tej konkretnej gminie mieszkający. Nieważne na przykład, że centralizując na powrót służbę zdrowia nie wysilono się nawet, by wprowadzić w całej Polsce system umożliwiający ewidencję pacjentów. Może przez to dałoby się trochę zaoszczędzić, skoro podobno w Polsce mamy więcej ubezpieczonych niż wedle spisu ludności mieszkańców? Centrala – widać jaśnie oświecona – zawsze wie lepiej.
A że przy tym zabija się to, co w każdej społeczności najcenniejsze, czyli ludzką inicjatywę? No cóż. Obywatelskiej inwencji nijak nie da się opisać w zawierającym tabelki i wykresy sprawozdaniu. Komu ona potrzebna?
Pomysłowi powrotu do podstawowych zasad katolickiej nauki społecznej trzeba by tylko przyklasnąć. Obawiam się tylko, że inercja systemu jest dziś zbyt wielka…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.