Rita Fedrizzi, zmarła w poniedziałek na chorobę nowotworową, której nie chciała leczyć, ponieważ była w ciąży - informuje Rzeczpospolita.
41-letnia chora na raka macicy Włoszka nie przerwała ciąży, by ratować swoje życie. Urodziła dziecko, a po trzech miesiącach zmarła. Jej mąż Enrico mówił, że wybór Rity, który podzielał, był wyborem wiary. Gdy ktoś doradzał jej aborcję jako jedyny sposób, by uciec od śmierci, mówiła, że to jest tak samo, jak gdyby ktoś namawiał ją, by zabiła jednego z dwóch urodzonych już synów, aby ratować swoją skórę. Kolejne dziecko przyjęła jako dar, a nie wyrok śmierci - zapewniał. Jak zauważył abp Elio Sgreccia, przewodniczący Papieskiej Akademii Życia, jej gest "jest trudny do zrozumienia, jeśli ma się materialistyczną wizję życia". W tym leży sedno sporu - wybór zależy od wizji świata i własnego życia. Taki, jakiego dokonała Rita Fedrizzi, jest dla wielu niezrozumiały, ale na pewno zmusza do zastanowienia. I taki też był cel Jana Pawła II od lat konsekwentnie walczącego o poszanowanie życia w każdej jego fazie, od poczęcia do naturalnej śmierci, kiedy w ubiegłym roku ogłaszał świętą inną Włoszkę Gianne Berettę Molla. U tej lekarki również wykryto raka macicy, gdy była w ciąży, i ona również odmówiła dokonania aborcji. W Kościele stała się symbolem przeciwników aborcji. Znakiem najwyższej formy miłości.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.