Recenzję włoskiego filmu telewizyjnego "Karol - człowiek, który został papieżem", który w Polsce zamiast w telewizji pokazywany jest od dzisiaj kinach, zamieszcza Życie Warszawy.
Film o papieżu to opowieść pełna podniosłych wzruszeń. Jedna z najbardziej oczekiwanych w Polsce premier zapewne znów wznieci dyskusję wokół Wielkiego Polaka. Ocena „Karola – człowieka, który został papieżem” wymaga obejrzenia tego telewizyjnego filmu, w Polsce wyświetlanego w kinach (emisja na szklanym ekranie jesienią), oczyma krytyka i zwykłego widza. Obie opinie okażą się w wielu punktach zbieżne, bo i krytyk, mimo zastrzeżeń, i widz będą dziełem poruszeni. Droga do Rzymu Odejście Jana Pawła II zintensyfikowało wiążące się z filmem Giacomo Battiato oczekiwania, a owacja po watykańskiej premierze jeszcze bardziej pobudziła i tak wielki apetyt. Polska jutrzejsza premiera stanie się zapewne nie tylko artystycznym wydarzeniem dobiegającego końca sezonu. Na nowo roznieci dyskusję wokół osoby papieża Polaka i jego pontyfikatu. Film kończy się w momencie, w którym ten pontyfikat dopiero się rozpoczyna. Battiato, reżyser i autor scenariusza (opartego na książce Gian Franco Svidercoschiego), postawił sobie ten sam cel, jaki przed ćwierćwieczem przyświecał Krzysztofowi Zanussiemu: prześledzenie drogi wiodącej światłego kapłana „Z dalekiego kraju” na tron Piotrowy. W teologii miłości Ale o ile u Zanussiego Karol Wojtyła był wbrew pozorom postacią drugoplanową (choć oddziałującą na bieg wydarzeń w powojennej Polsce), o tyle tutaj przyszły papież, którego gra Piotr Adamczyk, dominuje na ekranie. Ściślej – dominuje charyzmatyczna osobowość Wojtyły: człowieka kierującego się żarliwą wiarą, ale i rozsądkiem, konsekwentnego, a przy tym otwartego na dialog z ideologicznymi oponentami. W imię wyznawanej przez siebie teologii miłości. To w niej znajduje Battiato klucz do postaci sławnego wadowiczanina. To ona pozwala filmowemu Wojtyle nie mówić nic o walce z komuną, a jednak czynić stronników reżimu bezradnymi wobec wywodów o poszanowaniu ludzkiej godności. Wielki ciężar spoczął więc na barkach Piotra Adamczyka i aktor, znany dotąd głównie z roli Chopina w filmie Jerzego Antczaka, go udźwignął. Udała mu się nie lada sztuka zagrania postaci jednoznacznie pozytywnej w taki sposób, by na ekranie nie sprawiała wrażenia papierowej, jednowymiarowej. Adamczyk wykorzystał szansę, którą stworzył mu scenariusz stawiający jego bohatera wobec trudnych wyzwań, a co za tym idzie – dylematów i rozterek.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.