To tragiczna pomyłka - mówi ks. Stanisław Filipek, pallotyn pracujący w Rwandzie, komentując oskarżenie belgijskiego duchownego Guya Theunisa o udział w zamordowaniu ośmiuset tysięcy ludzi w 1994 roku.
- W obiektach sakralnych schroniło się wiele osób. Wcześniej, gdy w Rwandzie dochodziło do napięć, nawet najwięksi okrutnicy nie wkraczali do kościołów. Tym razem również Kościół był na celowniku. Żołnierze często zmuszali wszystkich do wyjścia z kościoła. Potem wojsko odchodziło i do ataku przystępowała tzw. milicja interahamwe. Mnie również od śmierci dzieliły sekundy. Jeden z żołnierzy odbezpieczył już granat i chciał go rzucić w moją stronę. W ostatniej chwili ktoś go powstrzymał. Pan Bóg czuwał nade mną. Niestety, ludzi, którzy schronili się w naszej kaplicy, spalono żywcem. - Część Rwandyjczyków ma żal do duchownych lub wręcz oskarża ich o udział w masakrze. - Często są to ci, którzy masakr nie widzieli. Mamy świadomość, że ginęli ludzie. Nie mogliśmy ich jednak ochronić i ta bezsilność wobec szalejącego zła była dla nas powodem wielkiego cierpienia. Nie obronili ich też żołnierze ONZ. Oni mieli broń, my nie. Spalono nam kaplice, zdemolowano domy. Zabito prawie połowę episkopatu i jedną trzecią duchownych. Jedyną naszą winą jest to, że jeszcze żyjemy. Może powinniśmy zginąć razem z ludźmi. Nie można jednak żądać od każdego postawy heroicznej, zwłaszcza w chwili strasznego terroru. Jest ona bowiem darem od Boga. - Nie zapominajmy też, że wiele osób udało się nam ochronić. Po masakrze nieśliśmy pomoc humanitarną, stworzyliśmy centra pojednania. Zajęliśmy się sierotami. Nie wiem, dlaczego komuś zależy, by zrobić z Kościoła katolickiego kata, podczas gdy jest on ofiarą. - Jednak, według światowych agencji prasowych, część ludności Rwandy straciła zaufanie do Kościoła katolickiego i po masakrze zaczęła przechodzić na islam? - Agencje te manipulują informacjami, uprawiają ideologię potępiania Kościoła katolickiego. Tymczasem katolicy stanowią ponad połowę Rwandyjczyków i wciąż ich przybywa. W mojej parafii w zwykły dzień na poranną mszę przychodzi prawie 500 osób. - Muzułmanów jest bardzo mało. Islam ma jednak więcej pieniędzy z zewnątrz. W Rwandzie tam, gdzie jest choć trzech muzułmanów, buduje się meczet. Zbudowano tu też ponad dwieście świątyń świadków Jehowy. Nie widzę napięcia między różnymi wyznaniami. Problemem są sekty promujące relatywizm i destrukcję tradycyjnych wartości. Takie organizacje mnożą się jak grzyby po deszczu, tylko w ostatnich latach powstało ich kilkadziesiąt. - Wartościom tym zagrażają też programy typu Gender promowane przez ONZ, nawołujące do wolności seksualnej i niszczące rodziny. My bronimy człowieka w potrzebie, bronimy zdrowej rodziny i opieramy się na wartościach, które nam daje ewangelia i przykazanie miłości Boga i bliźniego. - Czy te napięcia mogą doprowadzić do nowej wojny? - Rwanda ma zaledwie 26 tys. km kw. i znów prawie osiem milionów mieszkańców. Są kraje, może instytucje, którym może zależeć na zmniejszeniu tej liczby. Najskuteczniejszy sposób to wojna. My jednak wierzymy w pojednanie między Rwandyjczykami. Wymaga to czasu i wiary. W Polsce na pojednanie z Niemcami trzeba było czekać ponad 40 lat. - Ludzie pragną pokoju. Trzeba im pomóc w odbudowie kraju, w zwalczeniu głodu. Świat nie może też traktować przyrostu demograficznego jako zagrożenia. To przecież szansa na rozwój i nadzieja. Rozmawiał Jacek Przybylski
Dane te podał we wtorek wieczorem rektor świątyni ksiądz Olivier Ribadeau Dumas.
„Będziemy działać w celu ochrony naszych interesów gospodarczych”.
Propozycja amerykańskiego przywódcy spotkała się ze zdecydowaną krytyką.
Strona cywilna domagała się kary śmierci dla wszystkich oskarżonych.
Franciszek przestrzegł, że może ona też być zagrożeniem dla ludzkiej godności.
Dyrektor UNAIDS zauważył, że do 2029 r. liczba nowych infekcji może osiągnąć 8,7 mln.