Wierni wybaczą to, że poszczególni księża okazali się zbyt słabi, ale nie wybaczą ukrywania faktów i manipulowania procedurami - napisał w Gazecie Wyborczej były prowincjał polskich dominikanów Maciej Zięba OP.
Prawdziwymi ofiarami są bowiem również ci liczni ludzie - najczęściej tego nieświadomi - o których agenci dostarczali SB informacje. Wiele z tych informacji wygląda z pozoru niewinnie, choć, jak powtarza mi często - i coraz lepiej go rozumiem - znajomy ze służb: „Ojcze, dla nas nie ma nieważnych informacji”. Większość z nich jednak jest po prostu „brudna”, opowiada w prymitywny jednostronny sposób o ludzkich słabościach, przywarach i potknięciach, o podziałach i kłótniach, o podłościach, intrygach i ambicjach. Takie bowiem tematy głównie interesowały oficerów prowadzących i w takich kierunkach „zadarniowali” swych agentów. Co gorsza, ogromna większość tych informacji jest prawdziwa. Studiując tysiące stron materiałów IPN w różnych sprawach, również swojej własnej, i w różnych miastach, jestem coraz bardziej daleki od naiwnie wyznawanego przeze mnie ongiś sądu o produktach „ubeckiej fantazji” czy wewnętrznej dezinformacji. System krzyżowych weryfikacji współpracowników w danej sprawie, okresowego przeglądu kadr oraz stałej kontroli przez przełożonych działał beznamiętnie, bez cienia ideologii i nader sprawnie. Bez porównania sprawniej, niż się spodziewałem. Jednak jeżeli akta „wytworzone” przez SB dla samej siebie są znacznie bardziej wiarygodne, niż sądziłem, to nie ufałbym i dziś ich „producentom”. Oni nadal są „w grze”. Co najmniej z własną przeszłością. Wtedy byli pewni swej anonimowości i bezkarności. Dziś sytuacja jest radykalnie odmienna. Dlatego ich oświadczenia przed sądem, kto był, a kto nie był agentem, przyjmuję ze skrajną nieufnością. Powróćmy do „brudnych” informacji. To chyba najtrudniejszy problem lustracyjny. Ludzie, na których donosili agenci prowadzeni przez Służbę Bezpieczeństwa, staną się dopiero dziś, jeśli ujawni się zasoby IPN, jej prawdziwymi ofiarami. Dlatego też tak ważne jest utrzymanie - domagającego się, rzecz jasna, reformy - sądu lustracyjnego po to, by istniała niezależna instancja, która ma prawo badania dowodów i ferowania werdyktów, ale zapobiega „dzikiemu” wypływowi danych naruszającemu dobra osobiste osób trzecich. Obawiam się bowiem poważnie, że jeżeli orzeczenia IPN będą kwestionowane (a z pewnością będą), to jedyną obroną IPN będzie dowiedzenie swej rzetelności przez udostępnienie pełnej zawartości teczek. Konieczny jest także znacznie szerszy dostęp do sądu lustracyjnego, by każdy mógł starać się o ochronę swego dobrego imienia.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.