O sposobach werbowania współpracowników w zakonach przez tajne służby komunistyczne dyskutowano w Krakowie podczas sesji historycznej zorganizowanej przez ojców augustianów. Przytaczano przeróżne metody stosowane przez UB i SB: od zastraszania duchownych, którzy wcześniej przeszli przez obozy hitlerowskie lub łagry po próby szantażu i przekupstwa.
W dyskusji prowadzonej przez dziekana Wydziału Historii Kościoła PAT ks. prof. Jana Szczepaniaka uczestniczyli duchowni i historycy z Instytutu Pamięci Narodowej. Zdaniem Rafała Dyrcza z IPN istniejące dokumenty niewiele mówią na temat procedur pozyskiwania agentów przez UB w pierwszych latach po II wojnie światowej. Współpracujących z komunistycznymi służbami bezpieczeństwa dzielono na dwie kategorie: agentów, którzy świadomie wykonywali konkretne zadania zlecone przez oficera prowadzącego oraz informatorów, którzy dostarczali potrzebne wiadomości. - Granica między jedną a drugą formą współpracy często się zacierała i to rozróżnienie bywa bardzo trudne - mówił Dyrcz, który podkreślił, że równie niebezpieczną formą współpracy duchownych z UB były działania jawne, np. w ruchu "Caritas" czy komisji księży przy ZBOWiD. Kapucyn o. prof. Józef Marecki dodał, że duchowni współpracujący z władzą w tych oficjalnych organizacjach byli zawsze odgórnie tam wyznaczani przez Urząd ds. Wyznań, który sporządzał portrety psychologiczne potencjalnych współpracowników. Obejmowały one opis ich środowiska rodzinnego, kwestie moralne, podatność na korzyści materialne. Na tej podstawie opracowywane były metody pozyskiwania przyszłych agentów. W arsenale środków stosowanych przez UB w pierwszych latach po wojnie jednym z najważniejszych było straszenie księży, którzy byli więźniami sowieckich łagrów lub niemieckich obozów koncentracyjnych. - Wystarczyło zabrać ich na kilka dni do katowni ubeckiej. Ze strachu, że znów trafią do obozu, godzili się na współpracę - relacjonował zakonnik. W powszechnym zastosowaniu były także różne formy przekupstwa. Kapłanom, którzy godzili się na współpracę, pozwalano budować kościoły, prowadzić działalność duszpasterską, organizować pielgrzymki czy publiczne nabożeństwa i procesje, ułatwiano im wyjazdy za granicę i rozwój naukowy. - To z tamtych czasów pochodzi to "diabelskie myślenie" o mniejszym złu. Ksiądz, który współpracował z UB, tłumaczył sobie często, że robi to dla dobra wiernych - mówił o. Marecki. Jego zdaniem nieprawdziwy jest lansowany w mediach pogląd, iż informatorzy dostarczali często nieistotnych informacji. - Pytania oficera prowadzącego były konkretne i zawsze bardzo starannie przygotowane. Każda, nawet pozornie nieważna informacja dla UB była cenna - podkreślał zakonnik. Dominikanin o. Józef Puciłowski zauważył, że w jego zakonie poważnym problemem były nie tylko realne groźby i próby zastraszania, ale także doprowadzanie do wyboru odpowiednich dla władzy komunistycznej ludzi na kluczowe stanowiska przeora czy członków rady klasztornej. Ks. prof. Jan Szczepaniak dodał, że prowokacje stosowane m.in. dla dezinformacji i tworzenia złych opinii o ludziach niewygodnych dla UB, którzy mieli realny wpływ na innych. Podczas dyskusji zastanawiano się także nad motywacjami księży, którzy decydowali się na działalność agenturalną. Wśród takich powodów wymieniano syndrom poobozowy, szantaż na podstawie materiałów kompromitujących o charakterze obyczajowym czy konieczność wybudowania świątyni. Uczestnicy debaty przyznali, że niektóre osoby "po prostu chciały współpracować" z powodu ich niedoceniania we wspólnocie zakonnej, nadmiernych ambicji, chęci zrobienia kariery, a nawet na podstawie uczuć patriotycznych, jak to miało miejsce w opactwie w Szczyrzycu, gdzie jeden z zakonników zdecydował się na współpracę, bo - jako pochodzący z biednej wiejskiej rodziny - popierał reformę rolną. Byli też tacy, którzy podjęli działalność agenturalną z powodu negatywnego stosunku do niedawnego okupanta - Niemców. Według o. Józefa Puciłowskiego komuniści wyrządzili polskiemu społeczeństwu mentalną krzywdę, która polegała na powszechnym przekonaniu, że nie można czuć się bezpiecznym, bo władza wszystko kontroluje. To przekonanie podzielało także wielu księży. Według uczestników dyskusji pogląd, że nie dało się w tamtych czasach zbudować kościoła bez współpracy z władzami komunistycznymi, nie jest prawdziwy, bo są przykłady takich świątyń, które zostały wybudowane, choć proboszcz nie podjął współpracy z tajnymi służbami. Sesję historyczną "Augustianie w latach 1905 do 1950. Odrodzenie Ducha Augustiańskiego w Klasztorze św. Katarzyny Aleksandryjskiej na Kazimierzu w Krakowie: okres międzywojenny i trudne wydarzenie roku 1950" zorganizowała polska prowincja zakonu we współpracy z Wydziałem Historii Kościoła PAT w Krakowie.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.