Rządząca od prawie 20 lat partia jednogłośnie wygrała wybory parlamentarne w Rwandzie. Parlament zajmie się teraz przedłużeniem panowania prezydentowi Paulowi Kagamemu, jednemu z najwybitniejszych i najokrutniejszych władców Afryki.
Poniedziałkowe wybory zakończyły się triumfem Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, który zdobył trzy czwarte głosów. Prawie wszystkie pozostałe przypadły dwóm niewielkim, tytularnie opozycyjnym partiom, które wchodzą jednak do koalicji rządowej. Do obsadzenia pozostało co prawda jeszcze 27 miejsc zarezerwowanych dla kobiet, młodzieży i kalek, ale przeznaczane dla nich mandaty zawsze przypadają zwolennikom Kagamego.
Podobne wyniki padają od lat we wszystkich rwandyjskich wyborach, a frekwencja niezmiennie sięga blisko 100 proc. W poniedziałek poszło głosować 98,8 proc. uprawnionych, w poprzednich wyborach pięć lat temu - 98,5 proc, a w wyborach prezydenckich w 2010 r. - 97,5 proc. W wyborach parlamentarnych w 2008 r. Front Patriotyczny odniósł podobny triumf co dziś, a w 2010 r. triumfował Kagame, zdobywając 93 proc. głosów.
Odkąd w 1994 r. partyzanci Tutsi z Frontu Patriotycznego przerwali ludobójcze rzezie swoich rodaków i przejęli władzę w Kigali, Rwanda przeistacza się w jednopartyjną dyktaturę. Formalnie istnieje tam tuzin rozmaitych partii, ale ich poczynania paraliżowane są przez władze i wydawaną przez nie sieć przepisów, zakazujących wszystkiego, co mogłoby zostać uznane za podżeganie do etnicznej wrogości i wojny.
Rządzący tłumaczą, że w ten sposób chcą zapobiec powtórce ludobójczej zbrodni z 1994 r., kiedy z rąk bojówek rządzących wówczas Hutu zginęło prawie milion Tutsich, a także tych Hutu, którzy sprzeciwiali się pogromom lub nie chcieli w nich brać udziału. Opozycja twierdzi jednak, że Tutsi, którzy w 1994 r. przejęli władzę, wykorzystują ludobójstwo jako parawan, by utrzymać się za wszelką cenę u rządów.
Kagame zarządził, by w Rwandzie nie używać pojęć określających przynależność etniczną, co ma posłużyć zakopaniu przepaści między Tutsi i Hutu. Jego przeciwnicy uważają zaś, że zabraniając używania pojęć Tutsi i Hutu, Kagame chce w istocie ukryć fakt, że Tutsi, stanowiący co najwyżej piątą część 11-milionowej ludności kraju, zagarnęli całą władzę i gospodarkę dla siebie.
Dyktatorskie zapędy zarzucają 56-letniemu Kagamemu nawet jego dawni towarzysze broni, którzy pokłóciwszy się z nim, uciekli za granicę, by uniknąć jego gniewu i zemsty. Ale nawet na wygnaniu nie są bezpieczni. Dawny generał Faustin Kayumba Nyamwasa, który uciekł w 2010 r. do Republiki Południowej Afryki, został postrzelony w Johannesburgu przez zamachowca, a w zeszłym miesiącu inny dysydent Innocent Kalisa przepadł bez wieści w ugandyjskiej Kampali. Gniewu Kagamego i jego tajnej policji boją też dziennikarze z Kigali, których nieszczęśliwe wypadki, pobicia i pogróżki spotykają po każdej krytycznej wobec władz publikacji.
Kagame zaprzecza, by był tyranem. Ten były partyzancki komendant Tutsich panuje od 1994 r. - najpierw jako wiceprezydent i minister obrony, a od 2000 r., gdy skończył z grą pozorów, jako prezydent.
Pod jego rządami Rwanda z kraju biedy i ludobójczych mordów przemieniła się w jeden z najlepiej funkcjonujących krajów Afryki. Kagame bezlitośnie stłumił przestępczość, wyplenił korupcję, pobudował drogi i szkoły, kazał zamiatać ulice i zbierać śmieci. Rwanda jest jedynym w Afryce krajem, w którym mandat grozi za rozrzucanie plastikowych toreb. Obawiając się przeludnienia, Kagame przekonuje Rwandyjczyków, by poddawali się wazektomii. Sprawna administracja, nowoczesna telekomunikacja, życzliwość dla biznesu, porządek i bezpieczeństwo sprawiły, że Rwanda stała się ulubienicą zagranicznych inwestorów i od kilku lat należy do najszybciej rozwijających się gospodarek w całej Afryce.
Także Kagame stał się faworytem Zachodu, który zachwycając się skutecznością Rwandyjczyka, wybacza mu metody sprawowania rządów, a nawet to, że od dwudziestu lat najeżdża zbrojnie na sąsiednią Demokratyczną Republikę Konga, by z jej dwóch wschodnich prowincji Kiwu uczynić surowcowe zagłębie dla przeludnionej Rwandy, a także strefę buforową strzegącą jego kraj przed partyzantką żądnych odwetu Hutu.
Kagame zaś zręcznie gra na poczuciu winy Zachodu, który w 1994 r. nie kiwnął palcem, by ocalić Rwandę przed ludobójstwem. Ówczesny prezydent USA Bill Clinton, który opierał się przed nazwaniem rwandyjskich mordów ludobójstwem, dziś należy do najbardziej entuzjastycznych i bezkrytycznych zwolenników Kagamego.
Druga i ostatnia przewidziana konstytucją kadencja Kagame kończy się w 2017 r., ale już dziś przychylne mu gazety piszą, że należałoby raczej poprawić konstytucję niż przymuszać prezydenta do emerytury. Zajmie się tym jednomyślny parlament. Zachód, który surowo potępia podobne praktyki w innych krajach Afryki, dla Rwandy zrobi zapewne wyjątek.
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.