Kościół protestuje przeciwko finansowaniu przez rząd leczenia niepłodności metodą in vitro. A ja uważam, że ci, którzy uciekają się do in vitro, nie eliminują Stwórcy z własnego życia - napisał w Gazecie Wyborczej Sławomir Zagórski.
Minister zdrowia Ewa Kopacz popierana przez premiera zapowiedziała, że zapłodnienie in vitro doczeka się pomocy finansowej ze strony państwa. Kościół zareagował negatywnie. Abp Kazimierz Nycz w wypowiedzi dla PAP stwierdził, że zapłodnienie in vitro jest nie do przyjęcia. Bp Tadeusz Pieronek we wczorajszej „Rzeczpospolitej” tłumaczył: „Kościół nie będzie walczył z tym pomysłem »miotłami i motykami «, a sprawa jest kwestią wrażliwości osób, które podejmują decyzje w państwie”. Zastanówmy się, dlaczego po 29 latach od przyjścia na świat pierwszego dziecka poczętego in vitro (poza organizmem matki) Kościół wciąż nie akceptuje tej techniki leczenia niepłodności. Używam słowa "leczenia", ponieważ tak traktuje tę kwestię współczesna medycyna. A dlaczego akurat niepłodność przyjmować za boski wyrok, z którym należy się pogodzić? Przecież nie godzimy się na wyroki boskie w przypadku raka czy zapalenia płuc? Co więcej, nauka dziś dobrze wie, że często parom do doczekania się potomstwa brakuje niewiele. U niektórych kobiet przeszkodą może być drobne zwężenie jajowodu, u części mężczyzn minimalnie za niska liczba plemników w ejakulacie. Medycyna umie sobie z tym radzić. Najlepszym dowodem są tysiące zdjęć uśmiechniętych dzieci w klinikach leczenia niepłodności na całym świecie. Co złego widzi w tym Kościół? - Po pierwsze, sprzeciw budzi pobieranie męskiego nasienia poprzez masturbację. Zgodnie z nauką Kościoła mężczyzna powinien składać nasienie wyłącznie w ciele kobiety. Wydaje się, że ten problem dałoby się obejść - plemniki można wydobyć z męskiego ciała bez uciekania się do masturbacji. - Po drugie, to już znacznie poważniejszy argument, Kościół nie godzi się na zamrażanie czy niszczenie ludzkich zarodków, bo tym - zgodnie z jego nauką - należy się poszanowanie od poczęcia. Rzeczywiście, obecnie w technice zapłodnienia in vitro kobiecie podaje się hormony, by wytworzyła w jednym cyklu owulacyjnym kilka jajeczek (a nie jak zazwyczaj jedno), które potem się zapładnia. Żeby zwiększyć szansę na urodzenie dziecka, do macicy przyszłej mamy wszczepia się dwa-trzy zarodki naraz (a resztę ewentualnie zamraża "na potem"). Jednak i tę sprawę można rozwiązać, np. nie podając hormonów. Wtedy będzie się pobierało jedną komórkę jajową i wszczepiało jeden zarodek. Obniży to wprawdzie szanse na urodzenie dziecka, ale jest możliwe. - I sprawa najtrudniejsza. Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie Donum vitae z 1987 r. mówi jasno: in vitro jest niegodziwe i sprzeczne z godnością rodzicielstwa oraz jednością małżeńską, nawet wówczas, gdy zrobiło się wszystko, by uniknąć śmierci embrionu. Jako agnostyk rozumiem tę wykładnię tak: Jedynym sposobem powoływania dzieci na świat jest akt seksualny kobiety i mężczyzny - wyraz miłości między małżonkami. Jest w tym zarówno miejsce na Boga, jak i na szczególną tajemnicę powoływania nowego życia. Medycyna odarła robienie dzieci z tajemnicy. Sam byłem świadkiem pierwszej w Polsce tzw. mikromanipulacji (do komórki jajowej wprowadza się pipetką plemnik). I chociaż wszyscy poruszeni wiedzieliśmy, że uczestniczymy w akcie tworzenia życia, a nie np. obcinania palca, rozumiem, że gdy przeprowadza się podobny zabieg po raz setny, staje się on zwykłą medyczną praktyką. Uznaję, że dla głęboko wierzących katolików zastąpienie Boga lekarzem w białym fartuchu może być trudne do przyjęcia. Sądzę jednak, że ci, którzy uciekają się do in vitro, wcale nie eliminują Stwórcy z własnego życia. W końcu to, czy do zapłodnienia dojdzie, czy zarodek się przyjmie, zależy nadal od Niego. Rozmawiam z licznymi katolikami i wiem, że wielu z nich nie może się pogodzić z nauką Kościoła w kwestii in vitro. Mam nadzieję, że Kościół z czasem zmieni zdanie i pobłogosławi tę metodę leczenia. Przecież służy ona powoływaniu życia, a nie jego niszczeniu. Rodzeniu się całkowicie zdrowych, zwykle bardzo kochanych, bo ogromnie oczekiwanych dzieci. Od redakcji "Sądzę jednak, że ci, którzy uciekają się do in vitro, wcale nie eliminują Stwórcy z własnego życia. W końcu to, czy do zapłodnienia dojdzie, czy zarodek się przyjmie, zależy nadal od Niego" - pisze Sławomir Zagórski. Byłaby to nawet śmieszna w swej naiwności próba "obejścia" nauczania Kościoła, gdyby nie była tak straszna. Bo straszne i zawsze prowadzące człowieka do nieszczęścia są próby wyznaczania Bogu granic Jego działania. Wiara.pl
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.