Nie jestem Arseniuszem

Komentarzy: 12

Ks. Włodzimierz Lewandowski

publikacja 21.01.2009 23:43

Za kilkadziesiąt lat historyk, lub piszący pracę student, przeglądając te akta, nie ujrzy w ich świetle zaangażowanego duszpasterza. Ukażą mu niezbyt sympatyczną osobowość, mającą destruktywny wpływ na duszpasterstwo swojego czasu.

Lustracja nigdy nie była moim ulubionym tematem. Pytany najczęściej unikałem jednoznacznych sądów lub uciekałem do historii, przekazanej w tzw. Apoftegmatach, czyli opowieściach z życia ojców pustyni. Jedna z nich mówi o mnichu, obcującym w swojej celi z kobietą. Bracia donieśli o gorszących wydarzeniach Arseniuszowi. Abba stwierdził, że to niemożliwe. Na dowód, że ma rację, zabrał wszystkich do celi podejrzanego. A że był człowiekiem świętym miał po drodze widzenie. Zobaczył, jak mnich ukrywa kobietę w beczce. Odszukał ją wzrokiem zaraz po wejściu do pomieszczenia, usiadł na niej i zarządził przeszukanie. Bracia szukali wszędzie, ale nikt nie miał odwagi prosić, aby zszedł z beczki. Na koniec starzec zażądał, by przeprosili brata za rzucone podejrzenie. Gdy wyszli, podszedł do mnicha i powiedział mu: bracie nawróć się. Ten padł mu do stóp, wyznał winy i zmienił swoje życie. Nie jestem Arseniuszem, stąd pisząc te słowa nie liczę na skłonienie kogokolwiek do wyznania win. Zabrałem głos tylko dlatego, że zainspirowała mnie jedna z wypowiedzi pod wczorajszym komentarzem Andrzeja Macury. Ditta pytała: „Panie Andrzeju zgoda. Ale, gdzie tutaj miejsce dla ofiar, które...niestety były......” Czas przeszły w tym przypadku chyba nie jest uzasadniony. Wiele osób jeszcze długo, może nawet po śmierci będzie borykało się w konsekwencjami działań byłych już, na szczęście, tajnych współpracowników. Ich działania – z tego, co wiem – nie ograniczały się tylko do przekazywania informacji. Często wykonywali różne działania operacyjne, mające na celu dezorganizowanie życia Kościoła. Jedną z metod była dyskredytacja w oczach przełożonych księży, zaangażowanych na różnych frontach pracy duszpasterskiej, szczególnie pracujących z młodzieżą. Śladów tych działań próżno szukać w aktach IPN. Natomiast łatwo można je odnaleźć w aktach personalnych, znajdujących się w archiwach kurialnych, najczęściej w formie tzw. pro memoria. To właśnie one miały często ogromny wpływ na nominacje, odsunięcie księdza od rozwijającego się duszpasterstwa, przeniesienie na inną placówkę czy tzw. awans. Przekazywane pocztą pantoflową podczas różnych spotkań owocowały izolacją czy spychaniem danej osoby na margines i kształtowaniem o niej niezbyt pochlebnych opinii. Nie mam wątpliwości. Za kilkadziesiąt lat historyk, lub piszący pracę student, przeglądając te akta, nie ujrzy w ich świetle zaangażowanego duszpasterza. Ukażą mu niezbyt sympatyczną osobowość, mającą destruktywny wpływ na duszpasterstwo swojego czasu. Z tego powodu pisałem wyżej o niestosowności używania w stosunku do ofiar czasu przeszłego. Nie jestem Arseniuszem. Ale gdybym nim był na beczce w celi mojego brata pozostawiłbym karteczkę. A na niej prośbę. „Bracie, nie oczekuję ujawnienia twojego imienia i nazwiska. Nie chcę, by publicznie stawiano cię pod pręgierzem i chłostano za grzechy przeszłości. Proszę o jedno. Napisz, że formułowane przez ciebie w pro memoria opinie nie są prawdziwe i zawierają błędne informacje. I przekaż to do archiwum kurialnego. Mam nadzieję, że nie oczekuję zbyt wiele.”

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..