Jeśli Bóg tutaj na ziemi nie jest dla nas nieustającym źródłem radości, jak chcemy kogokolwiek do Kościoła przyciągnąć?
Niedawna sensacja zwiazana z występem włoskiej zakonnicy sprowokowała wielu do wypowiedzi w stylu: to katolik potrafi się cieszyć? Niewiarygodne! Wprawdzie Kościół wiele mówi o radości, wprawdzie papież napisał adhortację o radości, jednak najwyraźniej tej radości po nas nie widać…
Tak, wiem, radość to nie wesołkowatość. Ale radość, choćby i spokojna, jest widoczna dla otoczenia. Widać ją w twarzy, w oczach, a jej tłem – podstawą – jest głęboki pokój. Jeśli nikt jej nie widzi, to czy naprawdę ją przeżywam, czy tylko udaję? Nie tylko przed innymi, także przed sobą?
Kilka dni temu na KUL zorganizowano sympozjum o radości Ewangelii. Na sympozjum nie byłam, niestety, ale czytam relację i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to tekst bardziej o smutku niż radości. Tak, tak, jest radość. Radujemy się. Oczywiście, że się radujemy. Naprawdę się radujemy. Ewangelia to nasza największa radość. Mina – smutna. Ale to podobno nie szkodzi, bo smutek to skutek wrażliwości i głębokiej międzyosobowej więzi. A radość smutnych (!) ma swoje źródło w Bogu i nie ma wymiaru doczesnego.
Niestety – w takie proklamowanie radości nikt nie uwierzy. I zupełnie mu się nie dziwię. To nie jest głoszenie radości tylko smutku. Jeśli Bóg tutaj na ziemi nie jest dla nas nieustającym źródłem radości, jak chcemy kogokolwiek do Kościoła przyciągnąć? Od kiedy to doświadczana i dawana innymi miłość budzi smutek? Jeśli „głębokie relacje międzyosobowe” nie są wzajemną miłością, są nic niewarte!
Wypada w końcu odpowiedzieć na pytanie: i z czego tu się cieszyć? Odpowiadam: po pierwsze, z Boga. Kogoś, kto nas kocha, kto się o nas troszczy i kto daje nam życie, które się nie skończy. Daje je już dziś, nie dopiero po przekroczeniu bramy śmierci. Śmierć tak naprawdę nie ma znaczenia, jest tylko zakończeniem pewnego etapu. Kończy tylko to, co było trudne i złe.
Już o nic nie musimy się zamartwiać. Troszczyć – tak. Ale nie zamartwiać. Nie musimy zbawiać świata, on już został zbawiony. Wystarczy, że zrobimy co w naszej mocy. Nie musimy się zabezpieczać. Jesteśmy bezpieczni. Wystarczy, że będziemy roztropni. Nie musimy potwierdzać własnej wartości – mamy wartość największą. Jesteśmy dziećmi Boga. On za nas umarł. Nie musimy czekać, aż ktoś nas pokocha. Możemy kochać – przecież jesteśmy kochani.
I najlepsze jest to, że źródłem największej, nieustającej radości jest miłość. Ta czynna, realizowana na co dzień. Może czasem trudna, może męcząca, ale nieustająco wnosząca w moje życie radość.
Jest jeszcze jedno – potężne źródło radości. Wspólnota ludzi bliskich, którzy potrafią być dla siebie nawzajem. Dawać i brać. Kłócić się i jednać. Ludzi którzy się znają i ciągle chcą razem żyć. Ludzi którzy stają się sobie nieskończenie bliscy. To są głębokie więzi międzyosobowe. I nawet jeśli czasem będą źródłem smutku, gdy przyjdzie się nam z kimś rozstać, ta radość nie ginie. Jedyne, co ją rani do krwi to grzech. Niekoniecznie zdrada. Przede wszystkim obojętność. Ale i na to mamy lekarstwo: przebaczenie.
Nie, nie musimy potrafić. Jest Ktoś, kto potrafi. Wystarczy poprosić Go o pomoc, a to się stanie. On wie, że tym, co radykalnie odbiera nam radość jest żal, nienawiść, nieprzebaczenie.
Niepopularne? Dla świata będzie niewiarygodne? Niech świat sprawdzi, to się przekona.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kilkuset kościołach w Polsce można bezgotówkowo złożyć ofiarę.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.