O ochronie nieletnich przed pornografią, abonamencie i pretensjach do TV Trwam z Janem Dworakiem, przewodniczącym Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji.
Piotr Legutko: Na konferencji zorganizowanej niedawno przez KRRiT można było usłyszeć, że co drugi dzieciak w Polsce ma swobodny dostęp do pornografii, a ponad połowa rodziców nie zdaje sobie z tego sprawy. Co Rada robi, by chronić nieletnich przed szkodliwymi treściami?
Jan Dworak: Krajowa Rada ma największe możliwości monitorowania treści nadawanych w tzw. telewizji linearnej, czyli tradycyjnej. Przeprowadzamy monitoringi i jeśli zdarzają się naruszenia przepisów, to ostrzegamy nadawców, a jeśli ostrzeżeń nie słuchają – karzemy i podajemy to do publicznej wiadomości. Nie po to, żeby się chwalić, bo karanie nikomu nie sprawia satysfakcji, ale by oddziaływać w ten sposób przede wszystkim na nadawców, a bronić praw widzów jako ich rzecznicy.
I jak reagują na te kary?
Reakcje są standardowe, praktycznie wszyscy nadawcy odwołują się do sądu. 90 proc. tych spraw wygrywamy, bo kary dotyczą zwykle przypadków drastycznych. Nie jest ich dużo, średnio kilka w roku. Ostatnio ukaraliśmy Polsat za pokazywanie scen pełnych okrucieństwa i przemocy w serialu oznaczonym jako dozwolony od 12 lat.
Czy karał Pan już za treści pornograficzne?
Ukarana została spółka Telestar za nadawanie przekazów handlowych, w których rozpowszechniano pornografię, i TVN Style za film zawierający podobne treści. Zdarzają się także programy, które prezentują seksualność w sposób niewłaściwy. Ukaraliśmy TVN za „Rozmowy w toku” Ewy Drzyzgi i za program „Top model”. To zresztą jedna z niewielu spraw, które przegraliśmy w pierwszej instancji, ale złożyliśmy odwołanie. Chodziło o przedmiotowe traktowanie młodych kobiet marzących o karierze modelki. Karaliśmy za fakt, że były one oznaczone jako nadające się do oglądania przez małoletnich w porze chronionej. Dorośli ludzie sami podejmują decyzje, co oglądają, ale zanim ktoś osiągnie pełnię dojrzałości emocjonalnej i psychicznej, należy otoczyć go szczególną ochroną. Zwłaszcza jeśli chodzi o pornografię i przemoc.
Co z wulgarnymi programami adresowanymi wprost do ludzi młodych, takimi jak „Ekipa z Warszawy” w MTV?
Formalnie ten nadawca nie podlega naszej jurysdykcji, bo nadaje na podstawie koncesji wydanej w Czechach. Nie możemy go zatem ukarać, co nie znaczy, że nie interweniujemy. Do czeskiego odpowiednika KRRiT wpłynęły już dwie nasze skargi na ten program.
Od roku rada kontroluje także coraz popularniejsze usługi telewizyjne „na życzenie”, czyli VOD. Z jakim efektem?
W usługach na żądanie kontrola jest bardziej skomplikowana, a narzędzia służące ochronie małoletnich są zupełnie inne. Nie chodzi bowiem o porę emisji, ale o stosowanie właściwych zabezpieczeń technicznych, uniemożliwiających nieletnim dostęp do szkodliwych treści w sieci. Zdecydowaliśmy się pójść w stronę samoregulacji. Usługodawca sam ma określić, jakiego typu zabezpieczenia będą naprawdę skuteczne.
A jeśli się z tego obowiązku nie wywiąże?
Wtedy możemy wydać rozporządzenie, które narzucałoby sposób blokowania dostępu, na razie jednak nie jest to konieczne. Organizacja zrzeszająca pracodawców branży internetowej i dostawców treści IAB kończy prace nad obiecującymi, satysfakcjonującymi zabezpieczeniami technicznymi.
Mam nadzieję, że nie będą one polegać jedynie na udzieleniu odpowiedzi na pytanie: „Czy ukończyłeś 18 lat?”.
Mówimy o faktycznych zabezpieczeniach technicznych, a nie o ich obchodzeniu. Nie chcę wchodzić w szczegóły, powiem tylko, że mechanizm opiera się na wskazaniu przez użytkownika twardych dowodów na to, że ukończył 18 lat, na przykład posiada kartę kredytową, którą wydaje się wyłącznie osobom pełnoletnim.
Czy oglądając programy TVN, Polsatu, TVP, dostrzega Pan jeszcze jakieś różnice?
Finansowanie z wpływów reklamowych oznacza konieczność emitowania programów, które przyciągają największą widownię, czyli głównie rozrywki i stabloidyzowanej informacji. Finansowanie z abonamentu zwalnia natomiast z walki o oglądalność i daje szansę na prezentowanie ambitniejszej oferty wypełniającej misję. Abonament płaci w Polsce mniej niż 10 proc. tych, którzy płacić go powinni, a karani są tylko ci, którzy zarejestrowali fakt posiadania odbiornika, a więc postępowali zgodnie z obowiązującym prawem. To demoralizujące społecznie. Abonament będzie w przyszłym roku wynosił 21,5 zł miesięcznie. Dla średnio zarabiających rodzin nie jest to wiele za możliwość oglądania 24 kanałów w naziemnej telewizji, w tym dziewięciu Telewizji Polskiej.
Co z ustawą, która miała ten niesprawiedliwy stan rzeczy zmienić, a od lat nie może powstać? Czy jest aż tak skomplikowana?
Jest skomplikowana, ale niezbędna. Inne kraje już sobie z tym poradziły, np. Słowacy czy Węgrzy, którzy na początku lat 90. popełnili błędy, oddając za dużo rynkowi. Teraz próbują odbudowywać media publiczne, bo zorientowali się, jak są one ważne dla prawidłowego funkcjonowania demokracji.
Skoro odejście od abonamentu w stronę powszechnej opłaty jest niezbędne, to dlaczego tego nie robimy? Kto przeszkadza?
Nie jest moją rolą podkreślać zasługi czy kogoś piętnować, bardziej mi zależy, by opłata audiowizualna stała się rzeczywistością. Jak dotąd żaden z rządów sobie z tym nie poradził, a wszystkie opcje polityczne były już przy władzy.
Ale też żaden premier tak nie zasłużył się dziełu zniechęcania ludzi do płacenia abonamentu jak obecnie urzędujący.
Krajowa Rada prowadzi politykę medialną wspólnie z Prezesem Rady Ministrów. Taki zapis jest w ustawie. Skoro odpowiedzialność jest wspólna, to pozwoli pan, że uchylę się od oceniania partnera (...).
Jakie ma Pan refleksje po zakończeniu batalii o koncesję dla TV Trwam?
Jest mi bardzo przykro, bo wprowadzono w błąd opinię publiczną, zwłaszcza katolicką. Zostały uruchomione ogromne emocje społeczne w sprawie, która absolutnie na to nie zasługiwała. Chodziło bowiem o jednego koncesjonariusza, który źle wypełnił wniosek, a potem miał pretensje do całego świata. Werdykt NSA pokazał, że Krajowa Rada działała w tej sprawie w sposób bezstronny. Żadna z instytucji państwowych, z Trybunałem Konstytucyjnym włącznie, nie dopatrzyła się w naszym postępowaniu nieprawidłowości. Mimo to nie doczekaliśmy się od zainteresowanych przeprosin. W drugim konkursie wniosek został wypełniony prawidłowo i nie było już żadnych problemów.
Pan nie rozumie natury tych emocji? Tego pragnienia, by pojawiło się medium odpowiadające potrzebom katolickich widzów? Ludzie po prostu chcieli tej telewizji!
Nie podważam roli tego medium w sensie formacyjnym. Nigdy też w ciągu trzech lat nie padło z moich ust ani jedno złe słowo na temat osób, które protestowały, także tu, pod siedzibą Rady. Uważałem, i nadal uważam, że mieli do tego prawo. Nie mam pretensji do ludzi, którzy się swojej telewizji domagali. Ja to rozumiem. Mam pretensje do jednego nadawcy, który wykorzystując te tęsknoty i pragnienia, wielokrotnie mijał się z prawdą. Mam też pretensje do osób i instytucji, które bez zbadania sprawy oskarżały Krajową Radę o stronniczość i służenie jakimś niecnym siłom.
Raczej o to, że Pan nie pomógł.
Spotkałem kiedyś bardzo zacnego księdza, który mnie zapytał: „Czemu nie dacie koncesji Telewizji Trwam?”. Odpowiedziałem, że nie dajemy, bo nam prawo nie pozwala. A on: „Jakbyście chcieli, tobyście dali. Wszystko można załatwić, jak się tylko chce”.
Pan wie, że nie chodziło mi o faworyzowanie, ale o wskazanie, jak właściwie przez proces koncesyjny przejść, co mieści się w etosie urzędnika państwowego. Radzie zarzucaliśmy na naszych łamach nie to, że łamie prawo, tylko że nie działa w zgodzie z ewidentnym interesem społecznym.
Cały system prawa jest stworzony w interesie społecznym. Działaliśmy w warunkach szczególnej ostrożności procesowej. Nie mogło być mowy o jakimś wyjątkowym podejściu do wnioskodawców. O koncesję ubiegało się kilkanaście podmiotów, każdy z nich odwołałby się do sądu, gdyby Rada stosowała jakieś nieformalne tryby postępowania. I nie dość, że wygrałby, to jeszcze sąd uchyliłby decyzję Rady, wstrzymując tym samym cały proces cyfryzacji kraju. Program TV Trwam, a zwłaszcza Radia Maryja, zaspokaja ważną potrzebę bycia razem we wspólnocie religijnej, jest medium towarzyszącym wielu osobom starszym i chorym. To wszystko prawda, ale koncesji w pierwszym konkursie nie mogliśmy przyznać, nawet mając świadomość, że ludzie w słusznej sprawie protestują, nawet gdyby było tych protestów jeszcze więcej. Do nich nie mam cienia pretensji. Powtarzam, mam żal jedynie do tych, którzy wprowadzali w tej sprawie w błąd opinię publiczną.
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.
Według przewodniczącego KRRiT materiał zawiera treści dyskryminujące i nawołujące do nienawiści.
W perspektywie 2-5 lat można oczekiwać podwojenia liczby takich inwestycji.