Charków jest miastem wielu niespodzianek. Większość jego mieszkańców mówi po rosyjsku, wielu ma w Rosji rodziny. A jednak oparli się rosyjskiej dywersji. Mer rządzi miastem przez Skype’a, z Izraela, a wspólnota pobożnych Żydów modli się w budynku kurii biskupiej.
Na spotkaniu przedstawicieli miejscowych środowisk opozycyjnych w egzotycznym klubie „Indie”, czułem się jak w czasach pierwszej „Solidarności”. Ten sam rozgardiasz, gotowość do poświęceń i ogromna chęć do dyskutowania o wszystkim. To jednak ci zapaleńcy powstrzymali inwazję Putina, gdy w marcu i kwietniu pojawiły się w mieście dziesiątki samochodów z rosyjskimi „turystami”, którzy wraz z miejscowymi mętami starali się zajmować budynki publiczne i prowokowali burdy uliczne. Milicja i organy bezpieczeństwa długo w ogóle na to nie reagowały i gdyby nie postawa działaczy społecznych, Charków byłby dzisiaj drugim Donieckiem. W tych newralgicznych momentach ci ludzie swym męstwem i determinacją, opuszczeni właściwie przez własne państwo, przechylili jednak szalę na stronę ukraińską.
Walizka – dworzec – Rosja
Przełomowe były starcia pod koniec kwietnia, kiedy dywersanci wraz z miejscowymi gotowali się do kolejnego szturmu na siedzibę obwodowej administracji. Trzy tygodnie wcześniej, 6 kwietnia, wywlekli z budynku „Proswity” przy ul. Rymarskiej, gdzie mieściła się siedziba organizacji ukraińskich, grupę aktywistów i utworzyli dla nich „korytarz hańby”, przepędzając ich na kolanach w otoczeniu setek prorosyjskich demonstrantów przez centrum miasta. Milicja nie interweniowała, czekając na dalszy rozwój wypadków. Szczęśliwie w tym czasie – opowiada Szewczenko – miały się odbyć derby „Metalista” Charków z „Dnipro” Dniepropietrowsk. Kibole obu drużyn nienawidzą się serdecznie, ale znani byli także z sympatii proukraińskich. Kiedy dowiedzieli się, że w centrum Charkowa gromadzą się tłumy zwolenników przyłączenia do Rosji, natarli na nich z furią. Bojowe zawołanie atakujących brzmiało: cziemodan – wokzał – Rossija (walizka – dworzec – Rosja) i jasno wyrażało, co powinni zrobić zwolennicy przyłączenia Charkowa do Rosji. Całodzienne starcia, w których rannych zostało wiele osób, zakończyły się pełnym sukcesem kiboli. „Turyści” i tituszki, czyli lokalne męty, opłacane podobno cześniej przez byłego gubernatora Nikołaja Dobkina, uciekli w popłochu.
Wtedy zaczęło wreszcie działać ukraińskie państwo. Błyskawicznie przeprowadzono wymianę ponad połowy kierowniczych kadr w milicji i organach bezpieczeństwa. Zastępca gubernatora Charkowa Iwan Warczenko mówi, że Służba Bezpieczeństwa Ukrainy aresztowała ponad 300 lokalnych separatystów, otwarcie nawołujących do przyłączenia Charkowa do Rosji. Kilkudziesięciu z nich oczekuje na procesy, inni po zwolnieniu z aresztu uciekli do Rosji, m.in. szef organizacji „Opłot” Jewgienij Żylin, wcześniej szef lokalnej mafii trudniącej się reketem, czyli ściąganiem haraczu od przedsiębiorców, który zasłynął powiedzeniem, że prawo pozwala mu łamać kości zwolennikom Majdanu. „Opłot” dysponował poważną siłą kilkuset osiłków trenujących sporty walki. W starciach z milicją początkowo byli górą, ale pobici przez kiboli stracili na znaczeniu. Tak w charkowskich realiach wygląda niestandardowa wojna Putina, której nie prowadzą regularne oddziały zbrojne, ale dywersanci oraz lokalne struktury kryminalne. Niedawno separatyści znów podnieśli głowy i zapowiedzieli, że ogłoszą pospolite ruszenie, aby pomóc braciom w Doniecku. Gdy jednak poszedłem na zapowiedziany przez nich wiec pod pomnikiem Lenina, stały tam tylko nieliczne grupy działaczy z ukraińskimi flagami, wspomagane przez milicję. Separatyści zaś wiec odwołali.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.