Na prośbę kardynała Augusta Hlonda tworzył przed wojną zgromadzenie, które
opiekuje się polskimi emigrantami na wszystkich kontynentach. Dziś ojciec
Ignacy Posadzy jest kandydatem na ołtarze.
Do spowiedzi i do lekarza
– Czy ksiądz podejmie się zorganizowania zgromadzenia dla Polonii? – spytał w 1931 roku kardynał August Hlond 33-letniego wikariusza poznańskiej Fary.
Ówczesny Prymas od dawna nosił się z zamiarem założenia zgromadzenia, które pracowałoby wśród emigrantów. Jeżdżąc po świecie napatrzył się, jak oderwani od rodzinnych korzeni i pozbawieni kontaktu z polskim kapłanem rodacy odchodzą od wiary i rozmijają się z moralnością.
„Nikt z nas nie może być obojętny na to, że czwarta część narodu żyje wśród obcych, w trudnych i nienormalnych warunkach” – powtarzał kardynał Hlond. I dodawał: „Ratować braci na wychodźstwie, to święty obowiązek katolicki i polski”.
W 1929 roku papież Pius XI mianował Prymasa Hlonda protektorem polskiej emigracji. Za zgodą Watykanu kardynał podjął decyzję o założeniu specjalnego zgromadzenia, które zajmowałoby się tylko pracą duszpasterską w środowiskach polonijnych. Misję jego tworzenia powierzył właśnie księdzu Posadzemu.
– Poprosiłem Księdza Prymasa o kilka dni do namysłu – wspominał później o. Posadzy tamtą pamiętną rozmowę z Prymasem. Po wyjściu z rezydencji kardynała poszedł do spowiedzi, żeby zasięgnąć rady swojego kierownika duchowego. „Z ust jego usłyszałem słowa zachęty do obrania tej Woli Bożej” – zapisał w swoich wspomnieniach. Jako że był wątłego zdrowia, udał się też do lekarza. Usłyszał, że może zaryzykować.
Ryzykował nie tylko zdrowiem. – Jako kapłan z kilkunastoletnim stażem miał już wyrobioną pozycję wśród diecezjalnego duchowieństwa – uważa postulator. – Teraz zaczynał wszystko od zera, nie mając pewności, jak się to potoczy.
Potoczyło się dobrze. Obecnie spośród prawie 500 chrystusowców ponad połowa pracuje w 18 krajach świata na sześciu kontynentach. – Najnowsza fala emigracji pokazała, że wciąż jesteśmy potrzebni – mówią nie bez dumy chrystusowcy.
Ale po drodze było wiele trudnych momentów. Rozwiązywać przyszło je właśnie Posadzemu.