„Wszystko miało być banalnie proste: Bożena K. miała tylko urodzić dziecko, a potem oddać je zamożnemu małżeństwu z Warszawy."
– Zabrali mi go. Wyrwali mi z rąk mojego syneczka, a mnie potraktowali jak sukę. Jak śmiecia. Oddałabym wszystko, żeby mieć go znowu przy sobie. To moje dziecko! Ja je urodziłam! – kobieta zalewa się łzami. Bożena, która mieszka w małym miasteczku pod Łodzią, wychowuje samotnie dwie córeczki. Mąż zostawił ją sześć lat temu. Mieszka w fatalnych warunkach – na 30 metrach kwadratowych bez łazienki i ubikacji. Ma wykształcenie podstawowe, więc ciężko jej znaleźć jakąkolwiek pracę. Dlatego, kiedy rok temu usłyszała w telewizji o Elżbiecie Szymańskiej z Piaseczna, która założyła pierwszą w Polsce firmę pośredniczącą w wynajmowaniu matek zastępczych, natychmiast się z nią skontaktowała. Przez pierwsze miesiące ciąży Bożena K. posłusznie wypełniała zalecenia Szymańskiej. Zanim się bowiem rozstały, pośredniczka dała jej kilka rad: nie głaszcz brzucha, nie rozmawiaj z dzieckiem, myśl o nim źle. Nie możesz się do niego przyzwyczaić. Trudności pojawiły się na przełomie stycznia i lutego. Bożena złapała zapalenie płuc, potem zapalenie oskrzeli. Czuła się fatalnie. – Widzisz, co ja przez ciebie przechodzę, maluszku? – powiedziała pewnego dnia, gładząc brzuch. To chyba wtedy dziecko przestało być niedobrym dzieciakiem. Stało się misiem. A w Bożenie dojrzewała myśl, że przecież nie może oddać dziecka, które nosi pod sercem. Że ono należy do niej. Kiedy po raz pierwszy zwierzyła się ze swoich wątpliwości zleceniodawcom, natychmiast zjawił się u niej ich adwokat. – Powiedział, że nie mam do tego dziecka żadnych praw. I że jeśli będę robić jakiekolwiek problemy, mogę stracić również moje dziewczynki – mówi Bożena. Gdy do szpitala przyjechał biologiczny ojciec z żoną, Bożena, która wtedy już karmiła chłopczyka piersią, powiedziała, że go nie odda. – Przysłali mecenasa, który groził, że w sądzie nie mam żadnych szans. I że jeśli odstawię jakiś numer, to on wynajdzie jakiś trik, żeby mnie zupełnie pogrążyć – opowiada. Kilka dni później chłopiec został wypisany ze szpitala. Zleceniodawcy mieli odebrać go wieczorem. – Nigdy nikomu źle nie życzyłam, ale tym razem modliłam się, żeby stało się im coś po drodze, żeby nie dojechali – mówi Bożena. Dojechali, zabrali dziecko, a Bożenie K. zostawili złoty łańcuszek i medalik z Matką Boską. – Wyrwali mi go z rąk! A ja nie mogłam nic zrobić! Potem w nocy siedziałam i wylewałam własne mleko do zlewu – płacze. Chcę odzyskać synka Bożena postanowiła walczyć o synka. Znalazła prawnika, który zgodził się jej pomóc za darmo. – Widzę, że ta kobieta bardzo cierpi i kocha dziecko. Mogłaby w sądzie walczyć o prawo do opieki nad nim, ale trudno przewidzieć, jak sprawa by się skończyła – mówi adwokat, prosząc, aby dla dobra niemowlęcia nie podawać jego danych. Prawnik skontaktował też Bożenę z psychologiem i psychiatrą. Po rozmowach z nimi kobieta zmieniła decyzję. Zrezygnowała z walki o prawa do opieki nad niemowlęciem. – Gdybym poszła do sądu, mogłoby się zdarzyć, że na czas rozwiązania sprawy mały trafiłby do domu dziecka. A to jest ostatnia rzecz, jakiej bym chciała. Nie mogę pozwolić na to, by się gdzieś tułał – mówi. Teraz Bożena K. stara się myśleć, że po prostu straciła dziecko. Chodzi na terapię (lekarz nie bierze od niej pieniędzy) i przyjmuje silne leki antydepresyjne. – Proszę opisać moją historię, żeby nikt już nie musiał cierpieć. Agencja Elizabeth nie powinna istnieć. Tak samo poznańska klinika. Jestem gotowa stanąć przed sądem i świadczyć przeciwko ludziom, którzy robią biznes na cudzym nieszczęściu. To, co zrobiłam, to największy błąd mojego życia. Żadne pieniądze nie były tego warte – mówi. Poseł Jarosław Gowin, autor projektu ustawy bioetycznej, w której chciał zakazać wynajmowania brzucha za pieniądze, nie ma wątpliwości: – Taka historia musiała się prędzej czy później zdarzyć. To dowód, że trzeba jak najszybciej uregulować kwestię macierzyństwa zastępczego – komentuje. Ludzie, którzy wynajęli brzuch Bożeny, kategorycznie odmówili rozmowy z „Dziennikiem”. Na prośbę adwokata bohaterki zmieniliśmy jej dane i miejsce zamieszkania - czytamy.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.