Głęboka recesja spowodowała, że Brytyjczycy coraz częściej widzą w Polakach konkurentów na rynku pracy, a ich obecność bardziej się rzuca w oczy - wynika z wypowiedzi dla PAP konsula generalnego RP w Londynie Roberta Rusieckiego i sekretarza grupy Labour Friends of Poland (LFP) Wiktora Moszczyńskiego.
"Na Polaków często patrzy się przez pryzmat stereotypów. Mówi się o nich, że pracują taniej. Zdarza się, że pracują nie tylko taniej, a wydajniej i lepiej, ale nie przysparza im sympatii, gdy pracodawca ich zatrzymuje, a zwalnia miejscowych" - powiedział Rusiecki.
Według niego z powodów ekonomicznych Brytyjczycy są mniej otwarci na imigrantów, przy czym pojęcie imigranta jest bardzo rozciągliwe. Oznacza np. przybyszów z państw Trzeciego Świata bez uregulowanego prawa pobytu, imigrantów z Karaibów od kilkudziesięciu lat w Anglii, azylantów czy obywateli z nowych państw UE.
"Polacy, zapewne dlatego że są tak liczni, mogą stać się obiektem ogólnej niechęci do imigrantów, a nawet ją uosabiać" - dodaje. Zgadza się z opinią, że przeciw Polakom działa prawo dużych liczb, a określenie "Polacy" stało się dla Brytyjczyków skrótem myślowym, synonimem wszystkich imigrantów.
"Wzrost bezrobocia do najwyższego poziomu od 10 lat skądś się bierze. Zwalniani tracą pracę, a to może powodować wzrost zachowań trudnych do przewidzenia. Zresztą wzrostu niezadowolenia można się spodziewać nie tylko w przypadku utraty pracy, ale także w sytuacji zwiększonego ryzyka jej utraty" - podkreśla konsul.
Zdaniem Moszczyńskiego "wśród Brytyjczyków jest poczucie +Czemu ci Polacy jeszcze tutaj są+?". "Rok, dwa lata temu o Polakach mówiono +No tak, są tutaj, ale pracują+. Teraz słowo +Polacy+ zastępuje niektórym tubylcom potoczne określenie +bloody foreigners+ (uciążliwi cudzoziemcy - PAP)" - zauważa.
Działacz LFP twierdzi, że Polacy częściej zwracają na siebie uwagę niż jeszcze dwa lata temu i są bardziej widoczni.
"Tubylców irytuje np. gromadzenie się młodych Polaków w parku, picie piwa z puszek, obnażanie się. Nie podobają się im ich ogolone głowy. Boją się chodzić do takich parków, choć Polacy - poza tym, że są głośni - niczego złego nie robią" - mówi.
Moszczyński zastrzega, że stosunek do Polaków w bardzo dużym stopniu zależy od samych Polaków, od tego, czy mają wrodzone umiejętności współżycia społecznego i czy można się z nimi porozumieć. "Jeśli ktoś mówi z ciężkim akcentem, jest szeroki w barach i nie ma uroku osobistego, to może mieć w Anglii spore trudności" - podkreśla.
Dlatego tak ważne jest, by Polacy odpowiedzieli sobie na pytanie, czy chcą się zintegrować z miejscową społecznością, czy nie - zwraca uwagę Maciej Bator ze Stowarzyszenia Polaków w Irlandii Północnej. "Część Polaków odbierana jest przez Irlandczyków jako osoby butne i zadzierające nosa, ponieważ żyją we własnym zaścianku i trzymają się na uboczu" - powiedział PAP Bator.
Według niego ok. 40 proc. społeczności polskiej ocenianej w Irlandii Płn. na ok. 30 tys. integruje się, a pozostałe 60 proc. żyje we własnym getcie i ma ograniczone kontakty z otoczeniem.
"W Irlandii Płn. trudno być outsiderem, bo społeczności lokalne są tu bardzo hermetyczne, nawet osiedla i ulice podzielone są na katolickie i protestanckie. Każdy się tu zna i każdy nowy przybysz, dopóki się go bliżej nie pozna, jest osobą podejrzaną" - wskazuje.
W ocenie Batora nie jest natomiast prawdą, że Polacy w Irlandii Płn. mają większe problemy tylko dlatego, że są Polakami. Ostatnie doniesienia polskich mediów sugerujące, że tak jest, tłumaczy "chęcią wywołania paniki lub sezonem ogórkowym". Jego zdaniem Polacy dzielą problemy z imigrantami z innych części świata.
Bator przyznaje jednak, że niechęć wobec Polaków jest bardziej widoczna w dzielnicach protestanckich, zwłaszcza ubogich, w których Polacy wynajmują mieszkania, bo jest taniej. Powodem jest to, że Polacy są katolikami, a aktywność paramilitarnych bojówek w dzielnicach protestanckich jest większa.
Rusza również pilotażowy program przekazywania zasiłków na specjalną kartę płatniczą.
Tornistry trafią do uczniów jednej ze szkół prowadzonych przez misjonarki.
Caritas rozpoczęła zbiórkę na remont Ośrodka dla osób w kryzysie bezdomności w Poznaniu.
"Nikt (nikogo) nie słucha" - powiedział szef sztabu UNFICYP płk Ben Ramsay. "Błąd to kwestia czasu"
Wydarzenie mogło oglądać na ekranach telewizorów ponad 500 milionów ludzi na całym świecie.