Przyczyną zaniedbań Rosjan po katastrofie smoleńskie jest fakt, że czuli się całkowicie bezkarni - oceniła we wtorek na antenie Telewizji Republika Magdalena Merta, żona zmarłego w katastrofie smoleńskiej wiceministra kultury Tomasza Merty .
"Fakt" ujawnił, że szczątki gen. Włodzimierza Potasińskiego, który w chwili katastrofy smoleńskiej był dowódcą Wojsk Specjalnych, zostały pochowane wraz ze szczątkami czterech innych ofiar, zaś w trumnie gen. Bronisława Kwiatkowskiego - dowódcy operacyjnego Sił Zbrojnych - odnaleziono fragmenty ciał ośmiu ofiar.
Merta pytana o te doniesienia, oceniła, że główną przyczyną, przez którą do tego doszło, było poczucie bezkarności strony rosyjskiej. "(Rosjanie) uzgodnili ze stroną polską niedopuszczenie do otwarcia trumien. W związku z tym, każde barbarzyństwo, każde niegodne postępowanie miało im ujść na sucho. Gdyby byli świadomi, że w Polsce zostaną dotrzymane obowiązkowe procedury, które wówczas złamano, nie odważyliby się na taką nonszalancję" - oświadczyła. Zdaniem Merty, "wynika to z zupełnie innych standardów etycznych" panujących w Rosji.
Jak dodała, po 10 kwietnia 2010 roku "polski rząd zachowywał się tak, jakby był sojusznikiem nie własnych obywateli tylko strony rosyjskiej, jakby jego podstawowym zadaniem była realizacja rosyjskiej, a nie polskiej racji stanu". Jej zdaniem to efekt służalczości, która "przetrwała mentalnie" po okresie PRL-u.
Pytana, kto wydał zakaz otwierania trumien ofiar katastrofy smoleńskiej po sprowadzeniu ich do Polski, Merta odparła: "Nie było mnie w Moskwie, ale wydaje mi sie, że taki zakaz wypowiedziano w Moskwie i padł z ust ministra Tomasza Arabskiego". Podkreśliła, że strona polska miała prawny obowiązek "otwarcia trumien i przeprowadzenia autopsji" po sprowadzeniu ich do kraju.
Zdaniem Merty, obecne działania prokuratury ws. katastrofy smoleńskiej zasługują na pochwałę. "Nareszcie, po latach wielu upokorzeń i jak najgorszych doświadczeń z Prokuraturą Wojskową, mamy Prokuraturę Krajową zajmującą się śledztwem, którą można wyłącznie chwalić. To ludzie nie tylko wielkiego profesjonalizmu, ale również ogromnego taktu, empatii i zrozumienia misji, która przypadła im w udziale" - oceniła.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.