W Polsce nie ma takiego drugiego człowieka i muzyka, jakim był Zbyszek. I długo nie będzie - przekonuje Jacek Wójcicki, krakowski aktor i śpiewak.
Zbigniewa Wodeckiego poznał, gdy był u progu swojej kariery, a później znalazł się w kręgu jego bliskich znajomych. Po uroczystościach pogrzebowych podzielił się z "Gościem Krakowskim" swoim wspomnieniem o zmarłym 22 maja artyście.
- Nie wiem, czy byłem jego przyjacielem, ale na pewno byłem w gronie kumpli, których darzył sympatią, dlatego z jego osobą mam dziesiątki wspomnień i przygód. Razem zjechaliśmy Amerykę i Kanadę, gdzie wspólnie występowaliśmy. Od 25 lat graliśmy też razem "Nieszpory Ludźmierskie" autorstwa Jana Kantego Pawluśkiewicza. Zawsze siedział wtedy po mojej prawej stronie - opowiada J. Wójcicki i dodaje, że choć ze Zbigniewem Wodeckim dzieliła go dekada, to nigdy tego nie odczuwał.
- On bowiem cały czas miał w sobie coś z chłopca. Miał też w sobie tę Boską cząstkę, która dla artysty jest błogosławieństwem, bo ludzie kochają takie osoby. Zbyszka zapamiętamy jako dojrzałego faceta w sile wieku, bo w takim momencie zmarł, ale on był wciąż figlarny i robił wiele rzeczy z przymrużeniem oka. Jednocześnie był profesjonalistą. Wielu z nas mu tego zazdrościło, ale tak pozytywnie, bo on po prostu wychodził i śpiewał najlepiej, jak się da. Nawet czasem się śmiał mówiąc: "Jacuś, co ja będę ćwiczyć? Ćwiczą ci miej utalentowani" - mówi Wójcicki.
Jak również wspomina, Zbigniew Wodecki był uwielbiany przez wszystkich, a przejście z nim przez Rynek Główny w Krakowie graniczyło z cudem, bo pół godziny rozdawał autografy, a pół godziny odbierał telefony.
- Miał też w sobie łagodność, nigdy się nie denerwował i ten jego spokój przenosił się na scenę. Za to też ludzie go kochali. W tym wszystkim nie miał jednak parcia na karierę - robił to, co lubił i to było naturalne. Cały czas starał się też dbać o rodzinę, zwłaszcza o wnuki, które bardzo kochał - zaznacza Jacek Wójcicki i puentuje, że Ameryka miała swojego Franka Sinatrę, a Polska - Zbigniewa Wodeckiego.
- Drugiego takiego jak on nie ma i długo nie będzie. Jak na razie zresztą tylko jego na cmentarz odprowadziły takie tłumy i zgotowały mu taki aplauz, gdy trumna była składana w grobie - zauważa śpiewak.
Z kolei prof. Janusz Skalski, kierownik Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu wspomina Zbigniewa Wodeckiego jako jednego z najcieplejszych ludzi, jakich znał i tylko tak chce o nim mówić.
- Poznałem pana Zbigniewa przy okazji organizacji koncertu charytatywnego "Kolędy do nieba" na rzecz mojej kliniki. Wcześniej myślałem, że pewnie jako znany człowiek jest niedostępny, a okazało się, że jest otwarty, bezpośredni, uczynny i bezinteresowny. Zupełnie nie był zainteresowany tym, co będzie miał z występu - po prostu chciał pomóc - opowiada profesor i dodaje, że to ciepło bijące z artysty wrosło w serca nasz wszystkich, którzy do tej pory nie wyobrażaliśmy sobie polskiej muzyki bez Wodeckiego.
- Nie znaliśmy się dobrze, a do dziś pamiętam, jak padliśmy sobie w ramiona, gdy dziękowałem mu za występ. Jego śmierć była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo byliśmy równolatkami i mieliśmy podobne problemy zdrowotne. Ja jednak swój zawał przeżyłem, a po Zbigniewie Wodeckim została nagle wyrwa w ziemi - mówi prof. Skalski.
Monika Łącka /Foto Gość
Na grobie Zbigniewa Wodeckiego oprócz kwiatów i zniczy zostały złożone m.in. drewniane skrzypce z jego podobizną
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Zimą stanęło na Evereście niewielu, a ostatnie wejście odbyło się w 1993 r.
To jedyne takie spotkanie pełnomocnika prezydenta USA Donalda Trumpa do spraw Ukrainy.
Stronę amerykańską ma reprezentować m.in. sekretarz stanu Marco Rubio.
Unieważnianie wyborów, plany wyłączania mediów społecznościowych, lekceważenie wyborców...
Prezydent po rozmowie z sekretarzem obrony Stanów Zjednoczonych Petem Hegsethem.
Minister Kosiniak-Kamysz: Sojusz polsko-amerykański nigdy nie był tak silny jak teraz.
Trzeba zakończyć tę wojnę - mówił też o sytuacji na Ukrainie.