Zagrożenie lewicowym ekstremizmem było w Niemczech od zawsze lekceważone - powiedział w rozmowie z PAP Klaus Schroeder, politolog i historyk Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego.
Jego zdaniem, skupiono się w debacie na temat ekstremizmów tak bardzo na islamizmie i skrajnej prawicy, że "zapomniano zupełnie o przestępstwach na tle lewicowym".
Schroeder przypomniał o długiej historii przemocy na tle skrajnie lewicowym w Niemczech: "Z brutalnym ekstremizmem lewicowym mamy do czynienia od dziesięcioleci. Obecnie przeżywamy ponowne nasilenie przemocy. Należy jednak pamiętać o tym, że skłonność do przemocy była od początku w tym środowisku".
Naukowiec skomentował rozruchy, które towarzyszyły szczytowi G20 w Hamburgu 7 i 8 lipca. "Przypomniały one społeczeństwu, że istnieje także przemoc skrajnie lewicowa". Wyraził jednak obawę, że temat "zniknie po kilku tygodniach z debaty publicznej". W centrum uwagi staną wkrótce "znowu islamizm i ekstremizm prawicowy" - powiedział.
Wykładowca Wolnego Uniwersytetu Berlińskiego zwrócił również uwagę na "szeroką akceptację" dla ekstremizmu lewicowego w środowiskach lewicowych. Z jego relacji wynika, iż istnieją ponadto "powiązania" między środowiskiem skrajnie lewicowym a ugrupowaniami politycznymi - np. Zielonymi czy partią Lewica.
Postawę akceptującą dla poglądów skrajnie lewicowych dostrzegł poza tym w częściach społeczeństwa niemieckiego, które "spostrzegają ekstremizm lewicowy inaczej niż ekstremizm prawicowy." "Część społeczeństwa niemieckiego podziela poglądy antykapitalistyczne. Podobnie jak środowiska skrajnie lewicowe jest ona nastawiona krytycznie wobec ustroju demokracji parlamentarnej" - powiedział.
Według Schroedera "jest wielu Niemców o nastawieniu liberalno-lewicowym", którzy "akceptują przemoc skrajnie lewicową". Uważają oni, że "cele ekstremistów lewicowych są dobre, a cele uświęcają środki". To nastawienie spowodowało, iż "lewicowi zadymiarze mieli w Hamburgu więcej zwolenników niż przeciwników" - tłumaczy politolog.
Zupełnie w inny sposób ocenił debatę nad zagrożeniem lewicowym ekstremizmem w Niemczech Peter Ullrich, socjolog Uniwersytetu Technicznego w Berlinie, badacz ruchów społecznych. Zdaniem naukowca po wydarzeniach w Hamburgu powstał "sztuczny, medialny i zupełnie niepotrzebny scenariusz katastroficzny". "W przededniu szczytu G20 były podsycane emocje - częściowo także przez policję" - powiedział PAP.
Wykładowca uważa, że "zdecydowanie poważniejszym problemem jest ekstremizm prawicowy". Podtrzymuje ponadto tezę, że "skrajna prawica jest za nierównością ludzi, lewicowa z kolei za równością i solidarnością".
Ostrzeżenia publiczne przed rosnącym zagrożeniem lewicowym ekstremizmem określił jako "subiektywne prognozy", które "błędnie umiejscawiają w pełni demokratyczne i zgodne z prawem stanowiska w sferze tego, co nie jest do zaakceptowania".
Zdaniem socjologa "to przede wszystkim mienie - przykładowo w postaci obiektów kolei państwowej, samochodów luksusowych czy pojazdów militarnych - stanowiło w ostatnich latach cel przemocy lewicowej". Ludzie natomiast - w mniejszym stopniu.
Rzeczywiste zagrożenie lewicowym ekstremizmem dla społeczeństwa uważa on ponadto za "nieporównywalne mniejsze" niż zagrożenie ze strony skrajnej prawicy. "Ktoś podsyca tu panikę" - podsumował Ullrich.
7 i 8 lipca doszło podczas szczytu G20 w Hamburgu do gwałtownych starć demonstrantów antyglobalistycznych, anarchistycznych oraz skrajnie lewicowych z policją. Wydarzenia towarzyszące szczytowi wywołały w Niemczech debatę publiczną na temat zagrożenia lewicowym ekstremizmem.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.