Już niebawem arcybiskup Pragi i Prymas Czech kończy urzędowanie. Radiu Watykańskiemu opowiedział o swych osiągnięciach i porażkach. Zdradził też, co lubi u Polaków, a co mu u nas wadzi. Przedstawił także własną receptę na zapobieganie islamizacji Europy.
- Przejdzie Ksiądz Kardynał do historii jako Prymas, któremu powierzono odbudowę czeskiego Kościoła po ciężkim okresie komunistycznych prześladowań. Jak się Ksiądz Kardynał z tego zadania się wywiązał? Co uważa za największe osiągnięcie, a czego żałuje, co się nie udało?
Kard. M. Vlk: Sobór Watykański II dużo uwagi poświęcił Kościołowi i Ludowi Bożemu. I dlatego, odpowiadając na to pytanie, muszę powiedzieć, że odnowa czeskiego Kościoła została powierzona nam wszystkim. Jest to wspólne dzieło księży i świeckich. Za sukces uważam to, że wyzbyliśmy się bierności, którą komunizm narzucił duchowieństwu i laikatowi, że udało się nawiązać współpracę między świeckimi i kapłanami, utworzyć rady duszpasterskie i ekonomiczne w parafiach. Niektórzy krytykowali nas, że za mało zrobiliśmy przez tych 20 lat. Krytycy jednak zapominają, że chodziło tu o wielką, organiczną zmianę sposobu myślenia i życia. To coś innego niż ekonomiczne transformacje. Nie ma to też nic wspólnego z polityczną czy ideologiczna kampanią. Chodzi tu o duchowy rozwój, a ten dokonuje się bardzo powoli. Pokazuje to historia. Trwa to całe dziesięciolecia, a może i dłużej. Niezbędna jest tu niekiedy wymiana pokoleń.
Przyznaję, że można było zrobić więcej, że nie byliśmy do tego dość przygotowani. Trzeba też pamiętać, że pod koniec komunizmu Kościół współpracował u nas z wielką częścią społeczeństwa, m.in. z dysydentami. Jednakże po upadku komunizmu, niektórzy politycy chcieli nadać społeczeństwu nową orientację. Głównym priorytetem były tu transformacje ekonomiczne, dobrobyt, ale bez duchowych fundamentów. Na wartości duchowe – mówili niektórzy politycy – przyjdzie czas później. Nieświadomie realizowali w ten sposób komunistyczną ideologię, którą mieli w sercu i głowie. Dlatego też Kościół spychali na margines społeczeństwa. W takiej sytuacji odnowić duchową atmosferę i promować duchowe wartości było bardzo trudno.
- Kiedy przed papieską podróżą rozmawialiśmy z czeskimi katolikami o ich Kościele, bardzo często mówili, że poważnym problemem wspólnoty katolickiej jest jej polaryzacja oraz swoisty marazm ewangelizacyjny. Dlaczego tak jest i jak się z tym uporać? Jak to postrzega Ksiądz Kardynał przez pryzmat swego pasterskiego doświadczenia?
Kard. M. Vlk: No tak, problem polaryzacji... Ja bym się raczej zapytał, czy rzeczywiście tak jest. To wam powiedzieli czescy katolicy? Ilu ich było, kim byli ci ludzie? Aby to była grupa reprezentatywna, musielibyście rozmawiać z tysiącami. Tak więc ja do tego pytania podchodzę z rezerwą. Istnieją u nas w Kościele, jak wszędzie, różne nurty, mniej lub bardziej silne, lewicowe czy prawicowe. Wydaje mi się jednak, że udało nam się je utrzymać mniej więcej w równowadze. Nie są ekstremistyczne ani w jedną, ani w drugą stronę. Pluralizm jest czymś normalnym, również u nas. Ale skrajnej polaryzacji nie ma. Istnieje co prawda grupa lefebrystów, która ma kontakt z polskimi lefebrystami i od nich się uczy. Mamy też fundamentalistów, a także miłośników Mszy trydenckiej, ale to jest normalne, dopóki nie przybiera to tak ekstremistycznych postaci jak na przykład silny austriacki ruch Wir sind Kirche. Istnieje u nas oczywiście wielka różnorodność duchowych orientacji. Morawy są bardziej tradycyjne, Czechy bardziej zsekularyzowane. To jednak uważam za normalne.
A co do marazmu ewangelizacyjnego, o którym była mowa w pytaniu, to widzę, że rozmawialiście raczej z kimś, kto należy do lewicowego nurtu Kościoła, który jest bardziej pesymistyczny. Skuteczne oddziaływanie wymaga życia Ewangelią w konkretnej życiowej sytuacji i dzielenia się swymi doświadczeniami z innymi. Jeśli o to chodzi, to nie udało się nam „nawrócić” owej większość Kościoła, która praktykuje duchowy konsumizm, myśląc jedynie o swoim zbawieniu. Nie udało się przemienić większości parafii we wspólnoty żyjące obecnością Chrystusa zmartwychwstałego. Nie udało się doprowadzić ludzi do zdrowego otwarcia na świat. Mówiąc o tym, muszę zauważyć, że dzisiejsze podejście do ewangelizacji jest też naznaczone pośpiechem, w którym żyją ludzie naszych czasów. Ludzie przyzwyczaili się planować, organizować... Nie mają natomiast cierpliwości, nie chcą czekać, zgodzić się na to, że wzrost potrzebuje czasu. A przecież to właśnie jest niezbędne w duchowej przemianie. Musi ona objąć całe życie, przeniknąć wszystko, dostać się do żył codziennego życia. Ewangelizacja to nie polityczna propaganda czy ekonomiczna transformacja, którą można przygotować, zaplanować i w ten sposób urzeczywistnić.
Nie mówię tego, by szukać alibi. Zdaję sobie sprawę, że nie zrobiliśmy wszystkiego, że po 40 latach komunizmu, który w znacznej mierze ograniczał naszą działalność, nie byliśmy na ten nowy okres przygotowani. To trzeba przyznać.
W starożytnym mieście Ptolemais na wybrzeżu Morza Śródziemnego.
W walkę z żywiołem z ziemi i powietrza było zaangażowanych setki strażaków.
Wstrząsy o sile 5,8 w skali Richtera w północno wschodniej części kraju.
Policja przystąpiła do oględzin wyciągniętej z morza kotwicy.
Ogień strawił tysiące budynków na obszarze ok. 120 km kw., czyli powierzchni równej San Francisco.