Z dr. Jerzym Kozakiewiczem, historykiem, wykładowcą Studium Europy Wschodniej na Uniwersytecie Warszawskim, ekspertem ds. ukraińskich, pierwszym ambasadorem RP na Ukrainie rozmawia Petar Petrović.
Ostro krytykuje Pan polską dyplomację, czy aby nie na wyrost?
Uważam, że Polska od lat nie ma żadnego pomysłu na prowadzenie polityki na tym kierunku.
Przecież nie możemy uważać za „poważną politykę” wspierania Juszczenki, nie mającego żadnej realnej władzy, posiadają ją bowiem oligarchowie. On był bankrutem politycznym właściwie już od wielu lat, a nasza „polityka” opierała się na permanentnym wspieraniu Juszczenki po to, by utrzymać Ukrainę w porządku europejskim i nie dopuścić do jej wyrwania przez porządek euroazjatycki, co jest kompletną bzdurą!
Czyli powinniśmy rozpocząć dialog z „człowiekiem Achmetowa”, posługującym się sowiecką retoryką i często wypowiadającym się krytycznie o Zachodzie i Polsce?
W stosunkach międzynarodowych rozmawia się z tymi politykami, za którymi stoi realna siła polityczna. W przeciwnym wypadku świadczy to o niezdolności do sprecyzowania celów politycznych. Do tej pory nie odbyła się żadna publiczna debata na temat relacji polsko–ukraińskich, antypolskiej polityki naszych sąsiadów, pustki relacji między obu krajami i tego, że ukraiński establishment gospodarczy nie jest zainteresowany wchodzeniem na rynek polski. Ten sam typ „polityki” Polska prowadzi także w stosunku do Białorusi, Litwy, do Rosji. Jest to tylko dowód na ciężką „chorobę”, na którą zapadła polska klasa polityczna.
Może Pan uściślić?
Chodzi o prowadzenie „polityki”, która opiera się na stereotypach, jest całkowicie nieelastyczna, nie bierze pod uwagę dynamiki rozwoju sytuacji za naszą wschodnią granicą. Jest to „polityka” unikania decyzji i walki o swoje interesy. Po prostu „polityka” z gruntu tchórzliwa. Te środowiska, które ją prowadzą, nie są przygotowane intelektualnie do rozgrywki ze Wschodem, który należy dobrze poznać, żeby móc tam prowadzić skuteczną politykę.
Kto może prowadzić taką politykę?
Politykę zagraniczną, która jest oparta na racji stanu, mogą prowadzić wyłącznie państwa w pełni suwerenne intelektualnie i politycznie. Elity takiego państwa potrafią określić rację stanu. Z niej wychodzą polityki cząstkowe wobec pojedynczych państw. Te elity, które nie potrafią, bądź nie chcą budować zespołu interesów narodowych, nie są elitami suwerennymi. Żadna formuła prowadzenia przez nie polityki zagranicznej nie będzie nigdy skuteczna, ponieważ nie idzie za nią akceptacja społeczna, wynikająca ze zgodnie stwierdzonego interesu narodowego.
A jakie mamy, bądź możemy mieć interesy z Ukrainą?
Mamy konstytucyjny obowiązek wspierania Polaków poza granicami Ojczyzny. Ich liczbę na swoim terytorium władze ukraińskie oceniają na 300 tysięcy, a ich jest w rzeczywiści blisko 2 miliony! Aby wykorzystać potężne gospodarcze możliwości tego kraju, trzeba wejść w realne układy ze środowiskami establishmentu lewobrzeżnej Ukrainy, a tego dotychczas nie było. Trzeba odrzucić raz na zawsze stereotyp, że Ukraina mogłaby się rozpaść na dwie części. Coś takiego jest absolutnie niemożliwe! Jakikolwiek podział na część zachodnią, jakoby proeuropejską i wschodnią, prorosyjską, jest absurdalny. Czy za „stroną zachodnią” stanęłyby do walki o „niepodległość” od wschodu jakieś siły wojskowe? Nie, więc nie mamy o czym mówić.
Pomarańczowa Rewolucja już dawno wyczerpała swoją pozytywną siłę rażenia. Jak ją Pan ocenia z dzisiejszej perspektywy?
Pomarańczowej Rewolucji jako takiej w ogóle nie było. Podstawowe kryterium działań rewolucyjnych to burzenie, by na ruinach starego zbudować nowe. Jeśliby doszło wtedy do prawdziwej rewolucji, to bylibyśmy świadkami zburzenia ukraińskiego systemu politycznego, który w tym kraju utrwalony jest od co najmniej lat 50. A przecież wciąż kilka grup oligarchicznych, zwanych za czasów sowieckich partyjno–biurokratycznymi, rywalizuje ze sobą, według ustalonych kryteriów, o władzę w Kijowie. Ten system nie dopuszcza żadnych innych partnerów do sprawowania władzy, a także społeczeństwa. Oczywiście, wybory w takim systemie są pewnego rodzaju grą operacyjną, natomiast nie są realnym uczestnictwem społeczeństwa w życiu politycznym. Celem „rewolucyjnych” liderów nie było burzenie, tylko wkomponowanie się w system władzy. Mieliśmy więc do czynienia z dopuszczeniem do niej pewnej grupy polityków zupełnie z innych niż rewolucyjne powodów. Zastanawiające jest to, jak tak potężna siła polityczna, jaką stanowiło połączenie klanów donieckiego z dniepropietrowskim, przegrała z kandydatem, za którym stał praktycznie tylko Petro Poroszenko – „król czekolady”…
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.
- ocenił w najnowszej analizie amerykański think tank Instytut Studiów nad Wojną (ISW).
Wydarzenie wraca na płytę Starego Rynku po kilkuletniej przerwie spowodowanej remontami.