Dwudziestego czwartego lipca opuściliśmy Victoria Falls, kierując się na południowy wschód w stronę Bulawayo.
Wieczorem dojeżdżamy do wioski Lubangwe i tam spędzamy noc. Przez miejscowego nauczyciela zostaliśmy zaproszeni na nocleg – jest ciepła woda, prąd, można podładować akumulatory, dosłownie i w przenośni. Na zewnątrz pełnia. Nie chce mi się kisić w czterech ścianach i decyduję się spać w namiocie. Nauczyciel nie wydawał się być do końca zachwycony moją decyzją.
- Jak w nocy przyjdą lwy, krzycz w całych sił, przybędziemy z pomocą – rzucił na dobranoc. Nie wiem, czy mówił to na serio, czy żartował, bo nie tylko lwów żadnych nie było, ale nawet komarów jak na lekarstwo. Mamy szczęście, jedziemy w środku afrykańskiej zimy, komary dopiero zaczynają się rozpleniać, na razie w ogóle nie dokuczają. Nowak nie miał tyle szczęścia. Nocując niedaleko Lubangwe tak pisał w liście do żony:
„Noc była straszna. Mimo siatki przeciw moskitom, spać ani sposób – po prostu chmury tych złośliwych owadów naleciały do namiotu. Więcej siedziałem u ogniska, jak spałem – to też rezultat: śpiący jestem i niewypoczęty”
Następnego dnia docieramy do salezjańskiej misji Don Bosco w miejscowości Hwange, która podczas podróży Nowaka nazywała się Wankie. Była to nazwa nadana przez angielskich kolonizatorów, którzy nie do końca potrafili wymawiać oryginalną nazwę, nadaną po lokalnym wodzu plemienia Ndebele – Hwange Rosumbani.
Zostaliśmy tu bardzo ciepło przyjęci przez troje polskich wolontariuszy pracujących w misji. Zamierzamy odpocząć jeden dzień i spróbować wynająć samochód, aby dostać się do Parku Narodowego, z rowerami nas bowiem do niego nie wpuszczą. Jest dach nad głową, ciepła woda i dobre słowa od bardzo przyjaznych ludzi… Szkoda, że Kazik na swojej drodze w okolicach Hwange nie mógł liczyć na taką pomoc. Ostatnie dni grudnia były dla niego ciężkie nie tylko z powodu nawracających ataków malarii, ale i potwornej nostalgii związanej ze zbliżającymi się świętami Bożego Narodzenia, które kolejne miał sam spędzić w buszu.
„Mimo że przy drodze prawie są wioski murzyńskie – jechałem bowiem przez tak zwany rezerwat WANKIE – ale nigdzie wody ani na lekarstwa. Murzynki idą gdzieś daleko po cuchnącą gnojówkę. Gdzieś dopiero koło południa znalazłem bagienko wody, w której było pełno żab i żmija tuż spod mych rąk wystawiła łeb, w czas odskoczyłem. Naturalnie wypić takiej wody i można dostać wszystkie straszne choroby – a więc dalej gotować! – Woda zielona – straszna, ale i za taką Bogu dzięki”
Na razie takich przygód nie mamy. Spotykani po drodze ludzie są bardzo otwarci i gościnni, nie tylko Polacy, ale również miejscowi. Są bardzo biedni, ale uśmiechnięci, pogodni i życzliwi. Poruszamy się wzdłuż głównej drogi, więc mamy nadzieję, że z wodą również nie będzie problemu. A na razie – do przeczytania!
Oto treść (2.08.10) wiadomości sms od naszej ekipy “Gdzie krokodyl zjada słońce” z Zimbabwe:
Jesteśmy w Lupane, 3 dni jechaliśmy na Nowaka, wzdłuż torów – całkiem nie wiemy, jak On tego dokonał! Mnóstwo piachu, kolce dziwnych roślin co kilkaset metrów dziurawiły opony, w końcu prowadziliśmy rowery torami! W około żyrafy, słonie i inny zwierz, było ciężko, jechaliśmy nocą w buszu, a lwy odganialiśmy trąbką rowerową!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.