Ostatnia taka wielka pandemia to była hiszpanka sto lat temu - ocenił w niedzielę minister zdrowia Łukasz Szumowski, mówiąc o trwającej pandemii koronawirusa. Przekonywał, że decyzja o zamknięciu granic kosztowała Polskę "miliardy złotych tygodniowo", ale była konieczna, żeby ratować ludzi.
W dniach 12-14 czerwca odbywa się XV Zjazd Klubów "Gazety Polskiej". Ze względu na pandemię zjazd zorganizowano w tym roku online, a minister Szumowski był jednym z jego gości honorowych.
Pytany przez redaktora naczelnego GP Tomasza Sakiewicza o przeciwdziałanie pandemii przez rząd Zjednoczonej Prawicy oraz o to, "kiedy wreszcie będziemy mieli spokój z epidemią", Szumowski podkreślił, że "ostatnia taka wielka pandemia to była hiszpanka sto lat temu" (w latach 1918-1919; zabiła ok. 50 mln osób na świecie - PAP).
Minister przyznał, że "trudno prorokować, co by było gdyby", ale zauważył, że można to ocenić na podstawie sytuacji w Europie Zachodniej, w Stanach Zjednoczonych czy w Ameryce Południowej, Azji, a także np. na Białorusi.
"To jest ogromny cios dla całego świata zachodniego, który jednak ma w swojej strukturze wpisane umiłowanie wolności obywatelskiej, osobistej, prawa do przemieszczania się, do podróży, do tego, że możemy zmieniać miejsce pracy, zamieszkania i tak dalej. I nagle okazało się, że przychodzi coś, co zagraża istnieniu w ogóle cywilizacji zachodniej, takiej, jaką znamy" - podkreślił.
Szumowski przekonywał, że działania obronne, które podjął rząd Mateusza Morawieckiego, w tym zamknięcie granic, były odważne i szybkie, a statystyki pokazują, że były słuszne. Przytoczył, co stało się w innych państwach, choćby dla porównania dane o liczbie zgonów na milion mieszkańców w różnych krajach europejskich.
"W Hiszpanii jest blisko 600, w Wielkiej Brytanii 570, we Francji 440, Włochy to blisko 560, Niemcy - 103 zgony na milion mieszkańców, a Polska 28-29, czyli zupełnie, kompletnie inna skala" - zaznaczył. Jak dodał, w Polsce zachorowało tyle osób, ile zmarło w Hiszpanii, a to są porównywalne kraje". Według niego tylko w Grecji, która też szybko zamknęła swoje granice, sytuacja jest podobna jak w Polsce.
Szumowski relacjonował, że podczas rozmów z dziennikarzami pyta ich, czy znają kogoś, kto zachorował lub zmarł na COVID-19, i najczęściej słyszy odpowiedź przeczącą, że nie. "A w krajach, gdzie decyzje były podejmowane później, gdzie decyzje były podejmowane z pewną obawą o ekonomię, o gospodarkę, (...) naprawdę większość osób bezpośrednio dotknęła ta tragedia, (...) to znaczy ktoś zmarł, kogo znali, ktoś ze znajomych, z bliskich znajomych po prostu umarł" - powiedział. Jak dodał, "to, że w Wielkiej Brytanii jedno z lotnisk zostało zamienione na kostnicę, że we Włoszech nie nadążano ze spalaniem zwłok, to pokazuje, jaka była skala (pandemii - PAP)".
Szumowski ocenił, że o pandemii Polacy teraz "zapomnieli, jakby jej nie było". "A ona jest, tylko, że w Polsce zostały podjęte (...) decyzje, że jak mieliśmy kilkadziesiąt przypadków (zachorowań), to już zamknęliśmy kraj, zamknęliśmy granice" - podkreślił. Dodał, że znaczną rolę odegrał m.in. szef MSWiA Mariusz Kamiński ze swoimi służbami.
Minister zwrócił uwagę, że jeden tydzień zamknięcia granic "to miliardy złotych". "Ale te koszty mogliśmy ponieść i zdecydowaliśmy się na nie dlatego, że gospodarka polska przez cztery lata rządów Prawa i Sprawiedliwości była w takim (dobrym) stanie, że mogliśmy przez te trzy miesiące poświęcić na to naprawdę gigantyczne pieniądze, żeby ratować ludzi" - zauważył. Wspomniał, że ministrowie zdrowia w niektórych krajach zachodnich zamykali granice dopiero wtedy, "gdy mieli tysiące, dziesiątki tysięcy zarażonych".
Odnosząc się do zarzutów stawianych jemu i rządowi Zjednoczonej Prawicy przez opozycję, m.in. w sprawie zakupu sprzętu medycznego, szef MZ podkreślił, że po wybuchu pandemii wszystkie kraje chciały go kupić i "był to czas jak na Dzikim Zachodzie". Przypomniał, że oszukano wiele krajów i instytucji, sprzedając sprzęt, który nie spełniał norm. "A mówienie, że Komisja Europejska zapewni sprzęt... Do dzisiaj ten sprzęt nie dotarł. A jak dotarł, to tak jak z maseczkami - okazało się, że były wadliwe" - powiedział.
Szumowski zaznaczył, że Polska kupiła m.in. milion maseczek "dzięki dobrej współpracy z Ambasadą Stanów Zjednoczonych w Polsce, z administracją Stanów Zjednoczonych na miejscu". Wspomniał, że testy na koronawirusa Polska otrzymywała "od firm, które są związane ze Stanami Zjednoczonymi". "Więc na pewno ta dyplomatyczna droga naszych sojuszników, i ta życzliwość, pomagała. Ale w bezpośrednich zakupach w Azji to każdy walczył zębami i pazurami o każdy kawałek" - podkreślił szef MZ.
Pytany podczas trzeciego dnia zjazdu przez redaktora naczelnego GP Tomasza Sakiewicza o obecną sytuację epidemiczną w Polsce odparł, że "w większości województw mamy spadki". "Mamy istotne spadki (liczby) zachorowań, i tak jak dzisiaj 400 przypadków, z tego 200 to są przypadki z wymazywania górników" – poinformował w niedzielę po południu.
Minister zaznaczył, że pobieranie na taką skalę wymazów od osób, które nie mają objawów chorobowych, jest "czymś wyjątkowym na skalę europejską". "Nikt nie bada bezobjawowych chorych, nikt nie bada zakładów pracy na taką skalę. A my wiemy, że tam na dole oni pracują tak ciężko, w takim trudzie i w warunkach ekstremalnych, że tam nie ma szans, żeby (górnicy) zachowywali reżimy sanitarne" – powiedział.
Taką sytuacją tłumaczył też podjęcie "kolejnej odważnej decyzji, żeby na trzy tygodnie, płacąc 100 proc. postojowego, pozwolić opanować te ogniska (zachorowań na COVID-19 – PAP) i żeby potem górnicy mogli wrócić do pracy w sposób bezpieczny".
Jak zauważył, "oczywiście każde z tych działań w tej chwili jest krytykowane przez opozycję w sposób bezwzględny, brutalny i czasami w ogóle pozbawiony racji, takich logicznych". Szumowski porównał to do "dyskusji o maseczkach na ulicy". Przekonywał, że wprowadzenie obowiązku zasłaniania ust i nosa w miejscach publicznych było podejmowane zgodnie z rekomendacjami epidemiologów ze Stanów Zjednoczonych i Europy Zachodniej, w podobnym czasie i w sytuacjach gdy – jak wyjaśniał – "jak jest mało wirusa na ulicy, wtedy nie ma sensu, żebyśmy nosili maseczki, a jak ilość wirusa wzrasta gwałtownie i nie wiemy, jak się potoczy dalej epidemia, to lepiej nosić te maseczki".
Minister zdrowia stwierdził, że teraz można nie zasłaniać ust i nosa, gdyż "wiemy, że większość zakażeń jest w ogniskach, a na ulicy już coraz mniej". Podkreślił jednak, że wciąż trzeba korzystać z maseczek (lub innej osłony nosa i ust) w autobusach, pociągach, tramwajach, sklepach czy urzędach. "Również w kościele lepiej założyć (maseczkę – PAP), żebyśmy nie mieli sytuacji takiej, że świątynia będzie potem zamknięta z powodu tego, że zarażą się wierni i kapłani" – zauważył.
Ocenił, że takie zmiany decyzji jak w sprawie maseczek opozycja wykorzystuje do uderzania w obóz Zjednoczonej Prawicy "w sposób nawet czasami fikcyjny". "Ale robi to dlatego, że duża część Polaków zapomniała, że epidemia była, zapomniała o tej grozie, jak wszyscy się bali, że poumierają ich bliscy" – powiedział.
Zdaniem Szumowskiego głównym obszarem zainteresowania Polaków jest teraz "faktyczne ratowanie miejsc pracy". "Tu znowu ogromnie ważne i bardzo odważne decyzje rządu i całej formacji politycznej – te tarcze finansowe, które chronią przedsiębiorców, które chronią miejsca pracy, to jest coś, za co jesteśmy chwaleni również na świecie" – podkreślił.
Szumowski przypomniał, że dobrą opinię o tarczach antykryzysowych rządu wyrazili w Sejmie, ale "poza mikrofonami", liderzy PSL Władysław Kosiniak-Kamysz i KO Borys Budka. "Nie wiedząc, że są nagrywani, mówili, że to jest dobre rozwiązanie, że to dobrze działa. Natomiast publicznie to będą mówili, że to nie działa, że to jest do niczego" – powiedział szef MZ.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.