Dyspozytorka pogotowia zachowała się właściwie, to zgłoszenie było nieprecyzyjne, a rodzina nie zastosowała się do zaleceń - tak uważa dyrekcja Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, odnosząc się do sprawy śmierci 36-letniego Tomasza z Katowic.
Rodzina zmarłego jest zdania, że mężczyzna mógłby przeżyć, gdyby karetka przyjechała wtedy, kiedy wezwano ją po raz pierwszy. Od pierwszego telefonu na pogotowie do przyjazdu karetki minęło ponad 9 godzin. Mężczyzna zmarł po przewiezieniu do szpitala na udar mózgu. Sprawę wyjaśnia policja.
Rzecznik Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach Jerzy Wiśniewski powiedział PAP, że dyrekcja od dwóch dni zajmowała się wyjaśnianiem sprawy. W poniedziałek WPR wystąpiło o wydanie nagrań z Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Katowicach i o ksero tzw. zielonej karty wyjazdowej.
"Dyrekcja WPR w Katowicach po odsłuchaniu nagrań i przeanalizowaniu dokumentacji medycznej nie stwierdza błędów w pracy dyspozytora medycznego. (Pierwsze - PAP) zgłoszenie było nieprecyzyjne, po drugie rodzina miała konkretne zalecenie od naszego dyspozytora medycznego, nie dokonała tego do godz. 6.47" - oświadczył Wiśniewski.
Jak wyjaśnił, zalecenie dotyczyło skonsultowania się z lekarzem rodzinnym lub przewiezienia mężczyzny na dyżur laryngologiczny do szpitala w Katowicach-Ochojcu - zgodnie z podawanymi przez rodzinę objawami. W opinii WPR, osoba telefonująca nieprecyzyjnie określiła stan pacjenta. Poza tym rodzina powinna była zadzwonić na pogotowie ponownie od razu, gdy mężczyzna poczuł się gorzej, a nie dopiero rano.
Nagrania i dokumentacja medyczna zostały zabezpieczone. Dotychczas w tej sprawie do pogotowia nie wpłynęła skarga rodziny, nie zgłosił się też nikt z policji czy prokuratury - poinformował rzecznik.
Jak relacjonowała rodzina, w czwartek wieczorem Tomasz uskarżał się na ból ucha, wymiotował i miał bardzo wysoką gorączkę. W czasie rozmowy telefonicznej, około godz. 21., dyspozytorka odmówiła wysłania karetki i poradziła żonie, by udała się do apteki i kupiła leki przeciwbólowe albo sama przewiozła męża do szpitala - relacjonowali bliscy mężczyzny.
Następnego dnia przed godz. 7 rano, gdy stan mężczyzny pogorszył się, żona po raz drugi zadzwoniła na pogotowie - informowała PAP siostra Tomasza, Katarzyna Smołczyk.
Te godziny potwierdza Wiśniewski. Pierwszy telefon wykonano 23 września około godz. 21. Po raz drugi dzwoniono na pogotowie 24 września przed 7 rano. Zgłoszenie przyjęto o godz. 6.47, podstawowa karetka ratownicza typu P była na miejscu 10 minut później. Ok godz. 7. na miejsce została wezwana druga karetka - podał rzecznik.
Drugi samochód - jak mówili bliscy Tomasza - wezwano na miejsce, bo dwóch ratowników nie potrafiło znieść do samochodu chorego mężczyzny.
"Nie było 9 godzin oczekiwania na karetkę, ale 10 minut" - oświadczył Wiśniewski.
Stanowczo zaprzecza też informacjom podawanym przez rodzinę, że pacjent wcześniej był najpierw wieziony do szpitala MSWiA w Katowicach. "Pacjent nie było wożony po Katowicach, ale błyskawicznie trafił do Centralnego Szpitala Klinicznego w Katowicach-Logocie" - powiedział.
Po przewiezieniu Tomasza do szpitala w Ligocie jego stan był już bardzo poważny. Pacjent zmarł w piątek wieczorem. Przypuszczalną przyczyną zgonu było zapalenie opon mózgowych połączone z udarem.
Rodzina uważa, że gdyby Tomasz znalazł się szybciej w szpitalu, miałby szanse na przeżycie. W sobotę po południu złożyli doniesienie na policji. Dokładne przyczyny śmierci Tomasza zostanie określona po sekcji zwłok.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.