„ Dziś miałem jeden z tych złych dni, pełnych trudu i trosk. Po nocy zanim słonko wstało, paliłem już ognisko, aby zmarznięte nogi do życia przywrócić”.
Po pięciu dniach niesamowitych wrażeń opuszczamy Cape Town. Przybiliśmy dwie tabliczki, spotkaliśmy panią Izabelę Bensdorff – osobę, która jako dziecko dała swojego konia „Rysia” Nowakowi, poznaliśmy wspaniałych ludzi, pożegnaliśmy Olę, byliśmy w Schatsach, przeżyliśmy oryginalnego Braja, a chłopcy przejechali się murzyńską taksówką.
Bellwill
Ruszamy ku nowej przygodzie, ciekawi tego, co nam teraz los pozwoli przeżyć i doświadczyć. Pogada tym razem nas rozpieszcza, świeci słońce, wieje delikatny wietrzyk. Kierujemy się na Bellwill, miejsce, które 8 maja 1934 roku odwiedził Kazimierz Nowak. Pierwszą pieczątkę tego dnia zdobywamy na komisariacie miejscowej Policji. Udaje nam się poobserwować pracę oficerów, zrobić parę zdjęć i nawet nie zostać aresztowanymi za brak kasków i notoryczne łamanie przepisów drogowych.
Stellenbosch – Miasto Dębów
Następna miejscowość przed nami to urocze miasteczko Stellenbosch, położone około 50 kilometrów na wschód od Cape Town. Zostało ono założone w 1679r. przez Simona van der Stela, odpowiedzialnego także za powstanie winnicy Groot Constantia i zasadzenie setki dębów – dlatego Stellenbosch bywa czasem określany mianem Eidestad ( Miasto Dębów ). Wspaniale odrestaurowane, wysadzane drzewami ulice Dorp, Church oraz Drosdty sprawiają, że miejscowość należy do najchętniej odwiedzanych, zabytkowych ośrodków w regionie Winelands. Stoi tutaj dużo domów w stylu Cape Dutch, holenderskiej architektury kolonialnej. Nie brakuje tu uroczych kafejek i barów. Część poza centrum to typowe, rozciągające się we wszystkie strony przedmieścia. I tam właśnie szukamy miejsca na nocleg. Pytamy spacerujących z psem ludzi, gdzie możemy bezpiecznie rozłożyć nasze dwa „malutkie” namioty, licząc, że może udzielą nam schronienia. Nie przeliczyliśmy się, śpimy dzisiaj przy basenie, w otoczeniu bardzo oryginalnej roślinności.
Na szlaku winnym
Wczesny ranek powitał nas deszczem i silnym wiatrem. Po skromnym śniadaniu ruszyliśmy na „podbój” okolicznych winnic. Przemysł winiarski w RPA w dalszym ciągu zmaga się z ekonomicznymi i społecznymi skutkami apartheidu, m.in. brakiem czarnoskórych i „kolorowych” osób wśród właścicieli ziemskich, ich niedostatkiem wśród wykwalifikowanych producentów win i plantatorów winorośli, a także bezrobociem i problemami wynikającymi z nadużywania alkoholu przez dużą część społeczeństwa. Obecnie wiele się zmienia w tej gałęzi gospodarki, m.in. dzięki takim przedsięwzięciom jak Wine Industry Transformation Charter, programowi reformy przemysłu winiarskiego. Jednym z zasadniczych elementów tego programu jest wprowadzenie karty punktowej dla jej członków – poszczególne winnice gromadzą punkty w takich dziedzinach, jak równość społeczna, własność majątku, podział udziałów, reforma rolna, podnoszenie kwalifikacji, nabywanie produktów i usług oraz wiele innych. Wzdłuż Stellenbosch Wine Router – najsłynniejszego szlaku winnego, jest usytuowanych ponad sto winnic i farm. Ale nie martwcie się o nas, my odwiedziliśmy tylko trzy, może cztery…
W szkole, czyli jak u siebie!
W odległości około 30 kilometrów na wschód od Stellenbosch rozciąga się Franschhoek, najpiękniejsza dolina w regionie Winelands, którą Simon van der Stel przekazał francuskim hugenotom, uciekającym w 1688r. przed prześladowaniami religijnymi. Ten niewielki obszar, otoczony pnącymi się ku niebu szczytami jest miejscem naszego kolejnego noclegu. Pada rzęsisty deszcz, wieje silny wiatr, zmuszając nas do skrócenia dzisiejszego dystansu. Nasza etapowa „siostra ekonomka” kolejny raz zaskakuje nas trafnością swoich spostrzeżeń dotyczących wyszukiwania lokum . Tym razem trafiła nam się stara sala gimnastyczna w Prywatnej Protestanckiej Szkole z internatem dla murzyńskich sierot. Jesteśmy głodni, zmoczeni, zmęczeni, ale w doskonałych humorach – ciekawe dlaczego . Wita nas właściciel szkoły , informując, że nie może z nami zostać, ponieważ wichura wyrwała drzwi w jednym z pokoi i musi coś z tym zrobić. Waldek, Grzesiu i Leszek jak na prawdziwych facetów przystało rzucili sakwy, rower i nie patrząc na to, że są mokrzy, zmarznięci, głodni, poszli działać. Spisali się wyśmienicie, muszę przyznać, że bardzo nam zaimponowali . Po powrocie Leszek odpala swoją kuchenkę – w dzisiejszym menu szef kuchni poleca: zupkę chińską z makaronem i pieczarkami, chlebek z serkiem, gorącą herbatę, lampkę wina i oczywiście skondensowane mleczko w tubce ( pychota ). Nagle w drzwiach stają dwie młode dziewczyny z garnkiem zupy, sałatką owocową i ciastkami. Od dostatku głowa nie boli, prawda?! Maja i Rebecca, to nauczycielki pracujące w tej szkole, przyjechały do RPA z Canady i USA. Opowiadają nam historię swojego życia i zapraszają do odwiedzenia miejsca ich pracy. Niesamowite jest to, że aby znaleźć się w tej placówce, same musiały za to zapłacić i czekać w kolejce aż zwolni się miejsce. Pogoda jest pod psem, ciągle pada. Ile można, przecież tu jest Afryka! Wchodzimy przez okno, bo do drzwi chwilowo nie można znaleźć klucza i od razu rzucają nam się w oczy rzeczy charakterystyczne dla każdego pokoju nauczycielskiego, rodzą się wspomnienia tego, co zostało w Polsce – dzieciaki, ludzie pracujący z nami, chyba zaczynam już trochę do tego tęsknić. Dzieciaki wszędzie są takie same, ciekawe świata, „obcych”, rozbrykane, z ognikami w oczach, a niektóre bardzo doświadczone przez życie. Powitały nas gromkimi brawami i od razu zaczęły śpiewać, a śpiewały cudnie. Zadawały bardzo dużo pytań, próbowały nauczyć swojego języka, „chwytały” polskie słówka i prosiły, żeby zapisać je w ich zeszytach. W tajemnicy zdradzę Wam, że nasi panowie zrobili ogromne wrażenie na pięknych murzyńskich dziewczynach, a one na nich. Trudno było nam się rozstać, uściskom nie było końca. Rozdaliśmy nasze suweniry, otrzymując najpiękniejszy prezent – uśmiech szczęśliwego dzieciaka. Wymusili na nas, abyśmy zaśpiewali coś dla nich, dzięki Bogu byli bardzo wyrozumiali dla naszego beztalencia. Mamy nadzieję, że wnieśliśmy choć trochę radości do ich ciężkiego życia. Trudno powiedzieć, by noc upłynęła nam spokojnie, na dworze szalała burza, było zimno, ale jakoś trudno nam było narzekać…
Kolejny dzień zapowiadał się optymistycznie, kolejne winiarnie do spenetrowania…
PS. Kochani, myślę, że zauważyliście, że dokonaliśmy dużego przeskoku w czasie. Relacja dotycząca naszego pobytu w Cape Town ( 04-08.10.2010r.), zostanie nadana wkrótce. Doświadczamy tutaj tylu rzeczy, że nie sposób nad tym wszystkim zapanować. Cape Town wzbudził w nas mieszane uczucia, nie chcemy swoimi przemyśleniami nikogo skrzywdzić. Myślę, że trzeba tu żyć, aby zrozumieć dlaczego jedni mają wszystko, a inni nie mają nic, albo bardzo niewiele. Ja tego w dalszym ciągu nie mogę pojąć….
Daga
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Armia izraelska nie skomentowała sobotniego ataku na Bejrut i nie podała, co miało być jego celem.
W niektórych miejscach wciąż słychać odgłosy walk - poinformowała agencja AFP.
Wedle oczekiwań weźmie w nich udział 25 tys. młodych Polaków.
Kraje rozwijające się skrytykowały wynik szczytu, szefowa KE przyjęła go z zadowoleniem
Sejmik woj. śląskiego ustanowił 2025 r. Rokiem Tragedii Górnośląskiej.
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.