Chrześcijanin ma jeszcze jedną kwalifikację etyczną: współodpowiedzialność za bliźniego, płynącą zarówno z przykazania „nie zabijaj”, jak i z przykazania miłości.
To był początek lat siedemdziesiątych. Moja ciocia, bywała w świecie, przekonywała mnie, że powinienem polecieć gdzieś „w tamte strony”. Dzisiaj to już rzecz zwyczajna – i oferta bogata, i koszt do przeskoczenia, i parafianie by się nie dziwili. Wiem, teraz to nas koronawirus przytrzymał, ale ciągle mamy nadzieję, że ludzkość poradzi sobie z czymś, czego nie widać. Odwiedziłem ciocię jak co tydzień. „Wiesz, jest w przystępnej cenie wycieczka do Turcji, Syrii i Libanu. Biblijny program, patrz...” I podsunęła mi informator. O przystępnej cenie szkoda mówić... W ramach przygotowań musiałem poddać się szczepieniom. Trzeba było pojechać do wojewódzkiej stacji Sanepidu, zaszczepili mnie – na cholerę i jeszcze na coś. Jedna ze szczepionek wymagała drugiej dawki po jakimś czasie. A że historia lubi się powtarzać, jestem teraz między pierwszą a drugą dawką Pfizera – a więc nic mnie nie dziwi.
„A żółtą książeczkę masz?” – indaguje ciocia. Mam – i pokazuję. Ciocia sprawdza (z zawodu lekarz). „Nooo, no... Wszystko dobrze. Tylko pilnuj jak oka w głowie. Jak zgubisz paszport to będzie źle. Ale jakbyś to-to zgubił – to koniec świata”. Przecież mnie nie wsadzą do kryminału. „Gorzej. Posadzą cię na kwarantannie, jednej albo dwóch. Za dodatkowe wczasy zapłacisz z własnej kieszeni, a wygód i tak nie będzie”. Bez obaw, ciociu, nie mam tyle pieniędzy. „Tym gorzej. Do końca życia będziesz spłacał kredyt jaki ci zafundują”. Zatem pilnowałem żółtej książeczki jak niepodległości. Tym bardziej, że na kolejnych granicach rozmaici funkcjonariusze paszportem i wizami za bardzo (albo i wcale) się nie interesowali. Ale żółtą książeczką tak, i to bardzo. Najzabawniejszy był stróż granicy syryjsko-libańskiej. Komiczny człowieczek, na pałąkowatych nogach i z twarzą uśmiechniętą chyba trwale. Byliśmy niepewni siebie, bo poprzedniego dnia wybuchł jakiś zbrojny konflikt na tejże granicy. Poklepał jedną walizę, zawołał OK! i naznaczył kredą wszystkie pozostałe, co raz wołając swoje OK!. Paszporty tylko policzył. Ale żółte książeczki brał do rąk, każdą z osobna, powoli sprawdzał daty szczepień. Oddawał do rąk własnych z miłym OK. Już bez wykrzyknika. Na Okęciu, w nieco innej scenerii, było podobnie. Tyle, że celnicy jeszcze za złotem szukali.
Dekadę wcześniej mieliśmy w Polsce śmiertelną epidemię ospy zwanej czarną. Zaczęło się we Wrocławiu, był rok 1963. Zanim służby sanitarne zorientowały się, o co chodzi, minęło gdzieś 6 tygodni. I trudno się dziwić. Szczepionka wynaleziona została w roku 1796. Nie była stosowana powszechnie, niemniej jednak w wielu regionach – między innymi w Europie – choroba została opanowana. Moje pokolenie pamięta owe szczepienia przeprowadzane w szkole. Nikt nie protestował i nikt nie pytał rodziców o zgodę. A później mały świstek potwierdzający szczepienie był cenną rzeczą. Dodajmy, że w Polsce powszechny obowiązek szczepienia przeciw ospie został wprowadzony w roku 1919. Wtedy, w 1963 roku, od Wrocławia poczynając, dworce kolejowe i autobusowe obstawione były przez patrole wojskowe. Wyposażeni w broń palną żołnierze sprawdzali świadectwa szczepienia. Nikt nie protestował, choć owa palna broń była pewnie nieuzbrojona. Ale cóż, szybko się okazało, że służba zdrowia była nieprzygotowana do zwalczania epidemii. Historia znowu zatoczyła koło i mamy to, co mieliśmy wtedy. Tyle, że koronawirus jest groźniejszy niż tamten, ospowy.
Na nieszczęście mamy dziś sporo mędrków. Jedni mówią: nie ma żadnego wirusa. Inni wtórują: co to za ograniczenia? Żyjemy w wolnym kraju. Jeszcze inni wyśmiewają szczepienia: no i mają farmaceutyczne koncerny biznes, zaszczepią cały świat. Maseczki? Przeszkadzają a poza tym nic nie dają. Zakazy podróżowania? Są nieludzkie, mieliśmy do Chorwacji jechać. Izolacja i sanitarna odległość – to bzdura. A zamknięte szkoły – to jakby wymordować całe pokolenie. Do tego dodać tych bezmyślnych i tych, co to potrafią kwarantannę obejść. W każdej społecznej warstwie można znaleźć takich, co to albo są wolnymi obywatelami i ani kroku nie ustąpią, albo mądrzejszych chyba od samego diabła. Albo po prostu upartych. Może i głupich? Palcem pokazywał nie będę.
Zawołam jak przed tygodniem: Powoli, powoli! Żaden z tych argumentów, niezależnie od tego, kto się tak zachowuje, nie tylko funta kłaków nie warta, a przeciwnie – wart jest ukarania człowieka narażającego innych. Bo mechanizm każdej epidemii jest taki sam: nosiciel jest zawsze śmiertelnym niebezpieczeństwem dla społeczeństwa. To powszechna kwalifikacja etyczna. Chrześcijanin ma jeszcze jedną: współodpowiedzialność za bliźniego, płynącą zarówno z przykazania „nie zabijaj”, jak i z przykazania miłości.
I pomyśleć, że kilkadziesiąt lat temu byliśmy jako społeczeństwo mądrzejsi niż dzisiaj. A zdawać by się mogło... I żółtej książeczki nikt się nie bał. Była zrozumiała nawet na końcu świata mimo ówczesnej, długopisowej technologii.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Waszyngton zaoferował pomoc w usuwaniu szkód i ustalaniu okoliczności ataku.