Księga Wyjścia stała się dla mnie rzeczywistością. Na wydarzenia sprzed tysiącleci patrzę teraz przez pryzmat tego, co dzieje się w Sudanie. Setki tysięcy osób wybiera się właśnie w podróż do swojej „ziemi obiecanej”, zostawiając za sobą ubogie, ale w miarę stabilne życie.
Krew, rasizm i święta wojna
Wojny pustoszą Sudan w zasadzie od samego początku jego istnienia. A powód jest bardzo prosty. W granicach tego kraju znajdują się dwie zupełnie obce sobie sfery. Z jednej strony jest muzułmańska, arabska Północ, z drugiej chrześcijańskie i animistyczne Południe. Za czasów Brytyjczyków były one oddzielone. Władze kolonialne broniły czarnych Afrykanów przed roszczeniami muzułmanów. Ale odchodząc, przekazały władzę nad całością kraju właśnie arabskiej mniejszości. Od tego momentu zaczęły się wojny.
Pierwsza z nich (zaczęta na początku lat 60. ub. wieku) zakończyła się (nie do końca, ale mniej więcej) w latach 70. Rozgorzała ona jednak na nowo już w latach 80., gdy władze Sudanu wprowadziły szariat jako prawo obowiązujące wszystkich. Reakcja Południa była błyskawiczna i rozpoczęła się długotrwała wojna, w której obie (a w zasadzie dużo więcej, bo z zawieruchy korzystali także liczni partyzanci, których głównym celem było zabijanie i grabież) strony uciekały się do okrucieństw, a dziesiątki tysięcy ludzi umierało. Czasem od kuli, ale zdecydowanie częściej z głodu.
To właśnie te zamieszki wygnały miliony Sudańczyków z ich domów i skierowały choćby do Chartumu, gdzie w biedzie, ale dało się żyć bezpiecznie.
Gigantyczne osiedla – najpierw złożone z szałasów skleconych z papieru, szmat i kupowanych za grube pieniądze gałęzi. Potem ci, którym udało się dostać jakąś w miarę stabilną pracę budowali z suszonych na powietrzu cegieł murki, a stopniowo jakąś formę stałych „domków”. I tak żyli z dnia na dzień, walcząc o pracę i godność. Próbując zachować chrześcijańską tożsamość w miejscu, gdzie czarny i chrześcijanin jest zawsze obywatelem drugiej kategorii, którego dziadkami (a pamięć o tym jest wciąż obecna) handlowali (i choć jest to nielegalne, handlują i obecnie) arabscy łowcy niewolników. Teraz nadszedł czas na powrót. A wracają już nie uciekinierzy, ale często ich dzieci i wnuki, które wychowały się na pustyni i nie znają zielonego Południa. Tomasz P. Terlikowski
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.