Księga Wyjścia stała się dla mnie rzeczywistością. Na wydarzenia sprzed tysiącleci patrzę teraz przez pryzmat tego, co dzieje się w Sudanie. Setki tysięcy osób wybiera się właśnie w podróż do swojej „ziemi obiecanej”, zostawiając za sobą ubogie, ale w miarę stabilne życie.
Marzenie o domu
Takich ludzi jak Michael są tysiące. Jak okiem sięgnąć, na pustyni rozciągającej się obok obozu dla uchodźców (które przez lata stało się czymś w rodzaju dzielnicy nędzy) siedzą ludzie wraz z całym dobytkiem. Do Juby i dalej ciągną ze sobą dosłownie wszystko. Lekko zardzewiałą bramę od własnego domostwa, wiatrak, połamane krzesła. Wszystko może się przydać w nowym miejscu, gdzie ceny (i to nawet za ramę do łóżka) są wielokrotnie wyższe niż w Chartumie czy nawet Warszawie. A pensje, jeśli w ogóle jakieś są, są dwudziestokrotnie niższe niż w Polsce.
Tomasz P. Terlikowski
W ich oczach, choć widać zmęczenie, nie ma jednak strachu, a jest głęboka radość. Oni rzeczywiście wierzą, że za cztery, pięć dni, może za tydzień dotrą do swojej „ziemi obiecanej” (promise land – tak o niej mówią) i zaczną nowe, lepsze życie. Życie w państwie, które nie będzie już traktowało ich jak obywateli drugiej kategorii (z powodu ciemniejszego niż u Arabów koloru skóry), które nie będzie islamizowało chrześcijan i które da im możliwość pełnego rozwoju własnej afrykańskiej tożsamości. Te nadzieje związane są z referendum.
9 stycznia Sudańczycy z Południa mają zdecydować, czy chcą powstania nowego państwa, w którym staną się w końcu obywatelami, czy też chcą utrzymać jedność Sudanu. Rozmowy nie pozostawiają wątpliwości, że większość z Południowców (także Kościół katolicki i inne wspólnoty chrześcijańskie) chciałoby separacji. – To jest nasza droga do wolności, do normalności – uśmiecha się szeroko ojciec Santino Morokomo Maurino, sekretarz generalny Sudańskiej Konferencji Biskupów Katolickich. – Tu nie da się już normalnie funkcjonować – dodaje.
Marzenia muszą być jednak skonfrontowane z twardą rzeczywistością. A ta jest taka, że aby do podziału rzeczywiście doszło, konieczne jest, by w referendum wzięło udział 60 proc. zarejestrowanych wyborców. Problem polega zaś na tym, że większość obywateli Południa zarejestrowało się (nawet jeśli mieszkali dotąd w Chartumie) już w swoich ojczystych prowincjach. Rząd z Północy robi więc wszystko, by nie dopuścić do ich powrotu, by nie mogli zagłosować i by referendum było nieważne. Dzięki temu muzułmańska i arabska Północ będzie nadal kontrolowała złoża ropy naftowej na Południu i czerpała z nich korzyści. Tyle że jeśli rzeczywiście referendum okaże się nieważne, to będzie to pierwszy krok ku kolejnej, okrutnej, jak zwykle w Afryce, wojnie.
Tomasz P. Terlikowski
aktualna ocena | 4,0 |
głosujących | 10 |
Ocena |
bardzo słabe
|
słabe
|
średnie
|
dobre
|
super
„Przedwczesne” jest obecnie rozważanie ewentualnej podróży papieża Leona XIV na Ukrainę
"Czuję się prawdopodobnie tak, jak Polacy, gdy wybrano św. Jana Pawła II."
Ustalenia, które pozwalają na wwóz większości ukraińskich towarów do UE bez cła tracą moc 6 czerwca.
Mieszkańcy regionów terroryzowanych przez zbrojne bandy założyli w stolicy "obóz protestacyjny".