Winni rodzice? Nauczyciele? Może. Warto jednak zobaczyć i chory system.
Jaka jest psychiczna kondycja młodych Polaków? Niepokojący obraz przynoszą ostatnie wyniki badań. Dość powiedzieć, że wedle nich co siódme dziecko w naszym kraju „odczuwa niezadowolenie ze swojego życia – uwaga! – w stopniu zagrażającym jego zdrowiu psychicznemu”. Słabe pokolenie? Niekoniecznie. Porównanie wyników tych badań z przeprowadzonymi niemal 20 lat temu pokazuje, że sytuacja w tym względzie jest dość stabilna. Tak, ustabilizowała się na fatalnym poziomie. Dlaczego? Skąd te problemy? Jak to zmienić?
Rzecznik Prawa Dziecka postuluje wzmocnienie sieci pomocowej. Słusznie. Zwłaszcza że zauważa w tym kontekście, mającą zresztą podstawę w wynikach badań, wielką, pozytywną rolę rodziny i szkoły. Wydaje mi się jednak, że warto by też spojrzeć na problem szerzej i zdiagnozować, a później wyeliminować z naszej szeroko rozumianej kultury to wszystko, co jest tylko głupim pomysłem dorosłych, a co sprzyja problemom psychicznym młodych.
Ot, szkolne konkursy piękności. Badania jednoznacznie wskazują, że młodzi, zwłaszcza dziewczęta, mają w tym względzie spore problemy. Nie akceptując samych siebie dość często też nie akceptują własnego wyglądu. Po co więc dostarczać im dodatkowego powodu do dołowania się przez organizowanie takiego porównywania dziewczęcej urody? Wygrać może tylko jedna, prawda? „Na podium” będą trzy. A reszta? To naprawdę tak trudno sobie wyobrazić, jak mogą się czuć „szare myszki” wobec achów i ochów nad urodą „królewien”?
W ogóle uważam zresztą, że potrzeba by znacznie większej ostrożności w kwestii oceniania. I nie mam tu na myśli różnych konkursów przedmiotowych, w których, wiadomo, biorą udział najlepsi. Chodzi mi o to codzienne ocenianie. Proszę zauważyć: system oświaty domaga się od nauczycieli ciągłego sprawdzania poziomu wiedzy i niewiedzy uczniów. Po to, by wystawiona na półrocze czy na koniec roku ocena była jak najbardziej obiektywna. Po co właściwie? Ano właśnie.
Zasadniczo nie mam nic przeciwko temu, że wyniki w nauce decydują do jakiej kto będzie mógł pójść szkoły. Wydaje mi się jednak, że w ostatnich dziesięcioleciach ocena postępów w nauce stała się tak naprawę, zarówno w oczach młodych, jak i rodziców i nauczycieli, oceną wartości tych młodych ludzi. „Ucz się, bo musisz mieć dobre wyniki w nauce; wtedy dostaniesz się do lepszej szkoły, potem na wymarzone studia (choć marzenia jeszcze niesprecyzowane), a dzięki temu będziesz miał lepszy start w życie”. Lepszy? Wolne żarty. Jaki wpływ na powodzenie w życiu ma ocena na świadectwie czy nawet kierunek ukończonych studiów? Wielka iluzja. Tymczasem karmiąc dzieci taką iluzją każemy im stawać w blokach startowych niekończącego się wyścigu szczurów. Po co? Żeby paru prymusów mogło poczuć się lepszymi od innych? A wszyscy inni, którym tak dobrze nie wychodzi? Ich samopoczucie nie jest ważne? Choć głowa słabsza, nie mają wielu innych talentów? To gorszy sort? Czego uczymy młodych tak stawiając sprawę?
Zresztą... Kto lubi być codziennie oceniany? Ot, w pracy. Przyjemne to? Tymczasem pozbawiając oceny wymiaru pewnej zabawy (piątka „za nic) czy motywacji do pracy (nagrodzenie piątką słabszego, który zabłysnął w jakimś drobiazgu) sprawiliśmy, że ci młodzi ludzie żyją w wiecznym lęku. Bo radość z poznawania świata pierzchła przed widmem permanentnego oceniania wyników tego poznania. Nawet kilka razy dziennie z różnych przedmiotów. Dziwić się, że niektórzy są tym psychicznie wyczerpani?
Do tego dochodzi – co też wyszło w badaniach – brak zabawy. Tak sobie myślę... Dzień pracy dorosłego to 8 godzin dziennie, 40 godzin w tygodniu. A młodzi? W starszych klasach to też tyle albo i więcej. A do tego dochodzą zadania domowe. Kiedy ci młodzi mają mieć czas dla siebie? Zwłaszcza gdy rodzice wymyślają jeszcze różne zajęcia pozalekcyjne. Takie zajęcia to zabawa? Serio? Ile czasu tak bawiące się dzieci spędzają z rówieśnikami decydując, co robią, a ile na wypełnianiu kolejnych zadań, które wymyślili im dorośli? Angielski, fortepian, balet, konie, basen... Mówią że im się podoba? No jasne: a co mają powiedzieć, chcąc spełnić oczekiwania ambitnych rodziców?
Przeprowadzone badania wskazują też na inną, ciekawą zależność. Młodzi uczący się w technikach są znacząco rzadziej psychicznie przybici niż ich rówieśnicy z liceów. Dziwne? Dziwiłbym się raczej, gdyby ktoś się dziwił. Młodość to czas przygotowywania się do dorosłego życia, szukania swojego miejsca w świecie. Uczeń technikum czy zawodówki już mniej więcej wie. Może oczywiście zmienić zdanie i poszukać czegoś innego, ale coś już tam ma. A co ma uczeń liceum? Niepewność. Zarówno związaną z koniecznością wyboru studiów jak i tego, czy się na nie dostanie. Zwłaszcza jeśli z nauką nie najlepiej mu idzie. Bo inaczej... z czym zostanie?
Tak, fatalnie, że tylu młodych ludzi ma poważne problemy psychiczne. Powiedzmy jednak szczerze: mogłoby ich być znacznie mniej, gdybyśmy to my, dorośli, inaczej ten świat młodym urządzili. Żeby środowisko w którym wzrastają, nie eliminując całkowicie stresu, było dla nich w miarę możliwości jak najbardziej przyjazne. Niestety, wbrew wynikom wspomnianych badań, ciągle jeszcze wielu źródło problemów młodych lokuje tylko i wyłącznie w konkretnych rodzinach czy nauczycielach. Błędów systemu zupełnie nie dostrzegając.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Rośnie zagrożenie dla miejscowego ekosystemu i potencjalnie - dla globalnego systemu obiegu węgla.
W lokalach mieszkalnych obowiązek montażu czujek wejdzie w życie 1 stycznia 2030 r. Ale...
- poinformował portal Ukrainska Prawda, powołując się na źródła.