Reprezentacja Polski pokonała Norwegię 1:0 (1:0) w towarzyskim mecz piłkarskim, który odbył się w środę w portugalskim Faro.
Bramka: Robert Lewandowski (19).
Żółta kartka: Polska - Ludovic Obraniak. Sędziował: Ivo Santos (Portugalia). Widzów: 150.
Polska: Wojciech Szczęsny - Łukasz Piszczek, Arkadiusz Głowacki, Kamil Glik, Dariusz Dudka - Jakub Błaszczykowski, Rafał Murawski (88-Grzegorz Krychowiak), Adam Matuszczyk (90+3-Janusz Gol), Ludovic Obraniak (79-Roger Guerreiro), Ireneusz Jeleń (64-Kamil Grosicki) - Robert Lewandowski.
Norwegia: Jon Knudsen - Henning Hauger (46-Bjoern Helge Riise), Kjetil Waehler (59-Vadim Demidov), Brede Hangeland, John Arne Riise - Alexander Tettey (46-Ruben Yttergard Jenssen), Christian Grindheim, Espen Ruud, Morten Gamst Pedersen (87-Petter Vaagan Moen) - John Carew (59-Mohammed Abdellaoue), Erik Huseklepp (77-Morten Moldskred).
Dwa zwycięstwa odnieśli polscy piłkarze na zgrupowaniu w Portugalii. W niedzielę, w krajowym składzie wygrali w Vila Real de Santo Antonio z Mołdawią 1:0 (gol Dawida Plizgi), a w środę okazali się lepsi od zajmujących 11. miejsce w rankingu światowym Norwegów. Polacy plasują się na liście FIFA na początku... ósmej dziesiątki (71. miejsce).
Podobnie, jak w ostatnim ubiegłorocznym spotkaniu z Wybrzeżem Kości Słoniowej (3:1), także na Estadio Algarve bohaterem polskiego zespołu był Robert Lewandowski. W 19. minucie zdecydował się na strzał zza pola karnego, a zasłonięty Jon Knudsen nie zdążył z interwencją i mógł tylko odprowadzić wzrokiem piłkę zmierzającą do siatki. Był to pierwszy i zarazem... ostatni celny strzał polskich piłkarzy.
Polacy przypominali wytrawnego boksera, który pozwala się wyszaleć rywalowi, a w odpowiednim momencie go skontruje. W pierwszej połowie, poza uderzeniem napastnika Borussii Dortmund, podopieczni trenera Franciszka Smudy nie stworzyli żadnej kolejnej okazji na podwyższenie rezultatu. Co więcej, na palcach jednej ręki można było policzyć sytuacje, gdy zbliżali się do norweskiej bramki. Pierwszy rzut rożny wykonywali tuż przed gwizdkiem oznaczającym przerwę.
Bardzo uważnie grali za to w obronie, nie dali rozwinąć skrzydeł na lewej stronie Mortenowi Gamst Pedersenowi, zaś Arkadiusz Głowacki pieczołowicie pilnował Johna Carewa. Rośli Skandynawowie tylko dwukrotnie poważnie zagrozili Wojciechowi Szczęsnemu. Raz za sprawą 20-letniego bramkarza Arsenalu Londyn, który nie sięgnął piłki dośrodkowanej z rogu przez Johna Arne Riisego, a później po dalekim wrzucie piłki z autu przez tego samego zawodnika, kiedyś występującego z Jerzym Dudkiem w Liverpoolu. Za każdym razem bliscy wpisania na listę strzelców byli środkowi obrońcy - Kjetil Waehler i prawie dwumetrowy Brede Hangeland.
W drugiej połowie znów więcej do powiedzenia miała norweska drużyna. Dwoił i troił się John Arne Riise. W 56. minucie lewy obrońca Romy uderzył w środek bramki, a pięć minut później Szczęsny musiał mocno się natrudzić, żeby wybić piłkę na róg. Natomiast biało-czerwoni (tym razem ubrani w jednolite czerwone stroje) znów mieli problemy ze skonstruowaniem groźnych akcji, nie mówiąc nawet o skutecznej próbie uderzenia. Bo trudno mówić pozytywnie o kompletnie nieudanym strzale Rogera Guerreiro z 85. minuty.
W polskiej defensywie na szczególne wyróżnienie zasłużyła para stoperów: Arkadiusz Głowacki - Kamil Glik. Pokazali, że Smuda może spokojnie czekać na naturalizację Manuela Arboledy i Damiena Perquisa, którzy jeszcze wzmocnią tę formację.
Polacy podtrzymali dobrą passę, bowiem nie przegrali z Norwegią od 1993 roku. Na 30-tysięcznym Estadio Algarve, zbudowanym specjalnie na mistrzostwa Europy w 2004 roku i architektonicznie przypominającym przepołowioną muszlę, ich triumf oglądało zaledwie 150 kibiców, w zdecydowanej większości z Polski.
Przed dwoma laty na tym samym obiekcie Polacy, jeszcze pod wodzą Holendra Leo Beenhakkera, zremisowali z Litwą 1:1.
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.