Zajmujący się tym zachowują się, jakby nie mieli pojęcia o polskiej literaturze i muzyce, jakby muzyka zaczęła się od Presleya, i w tym duchu chcą interpretować rzeczy z „ciemnych wieków minionych” – mówi o współczesnym wykonawstwie kolęd Adam Strug.
Każdy meloman w okresie bożonarodzeniowym przeżywa katusze. Bezmyślność i masowość tego zjawiska, wpuszczanie tego do kościołów, jest zdumiewające – dodaje w rozmowie z KAI znany śpiewak, instrumentalista i etnomuzykolog.
Dawid Gospodarek (KAI): Kiedy w Polsce kolędowano? Jak szeroki repertuar był w użyciu?
Adam Strug: Kolędowanie w Polsce zaczynało się wieczorem 24 grudnia, a kończyło 2 lutego, na Matki Boskiej Gromnicznej. Kompletny zbiór kolęd i pastorałek połowy wieku XIX liczy aż 600 pozycji, więc w tym czasie – od 24 grudnia do 2 lutego – było co śpiewać. Poza tym, że śpiewano w kościołach, co zrozumiałe, śpiewano także w domach. Spotkałem w okolicach Łomży drobnego szlachcica, który co wieczór siadał z kantyczką i terroryzował rodzinę, by ta śpiewała całość, a niektóre kolędy miały nawet kilkadziesiąt zwrotek. Niestety wraz jego odejściem ta praktyka wygasła, ale dawniej rzeczywiście tak to mniej więcej wyglądało w rodzinach.
KAI: Mógłbyś powiedzieć coś więcej o kolędach?
– Mamy kilka rodzajów kolęd. Kolędy, czyli pieśni o narodzeniu Pańskim. Pierwotnie tym słowem określano podarunek i od XVI wieku zaczyna się tego określenia używać do pieśni o narodzeniu Pańskim. Pastorałki, czyli kolędy z motywem pasterskim. I kolędy apokryficzne, czyli takie, które opowiadają o wydarzeniach z życia Jezusa nieopisanych w ewangeliach z dzieciństwa – czyli Mateusza i Łukasza.
Mamy też cały zbiór kolęd nieskodyfikowanych, w których często trudno w ogóle wyczuć, że to jest kolęda – a jest nią w istocie: np. gdzieś tam Matka Boska sobie chodzi, trzy wianeczki wije, jeden z wianków nakłada na głowę Jezusa, a potem z tekstu wynika, że jest to tzw. pieśń sieroca. Jeszcze bardziej jaskrawe jest to u chrześcijan wschodnich, gdzie są kolędy, w których w ogóle nie ma motywu bożonarodzeniowego, a mimo to wierni klasyfikują te utwory właśnie jako kolędy.
Jest dostrzegalna prawidłowość: mimo tych wspomnianych 600 pieśni na Boże Narodzenie, w wioskach łacinników była przewaga liczebna pieśni postnych. Im bardziej na wschód, tym większa reprezentacja motywów bożonarodzeniowych. Na całym pasie wschodnim obecnej granicy Rzeczypospolitej, niezależnie od tego, czy są to wioski prawosławne czy katolickie, czy ludność jest mieszana, mamy mnóstwo motywów bożonarodzeniowych.
KAI: W niektórych regionach kultywuje się jeszcze zwyczaj chodzenia po domach z kolędami, w różnych przebraniach…
– Jest obyczaj zwany kolędowaniem, nazywa się to też herodami, królami – w zależności od regionu. To były spontaniczne grupy, składające się głównie z ludzi młodych, ale niekoniecznie. Spektakle przybierające formy teatru wiejskiego były dosyć kunsztowne, rozbudowane, z dużą ilością strojów – ale była też forma uproszczona: chłopcy po prostu szli i śpiewali. Nie wiem, na ile współcześni są świadomi, że z kolędą chodzono także w okresie wielkanocnym. Nazywała się ona allelujką. Powtarzano to samo, tylko z pieśniami wielkanocnymi. Chodzącym płacono głównie pożywieniem: jajkami, ciastem. Na wsi królował handel wymienny.
KAI: Jak jest z kolędowaniem dziś?
– Przy okazji soborowej reformy liturgicznej wpuszczono do krwiobiegu muzyki kościelnej najpierw muzykę bigbeatową, której orędownikiem był np. o. Tadeusz Rydzyk. W ślad za tym poszły amerykanizmy i w konsekwencji mamy sytuację paradoksalną: w Kościele rozpanoszyło się amerykanoidalne bezguście. To daje o sobie znać i w wymiarze repertuarowym, i w emisji. Młodzi ludzie śpiewają tak jakby śpiewali Michaela Jacksona. Mimo, że mamy wspaniały repertuar bożonarodzeniowy, to wszystko na nic. Interpretacje starych kolęd podejmowane przez środowiska rozrywkowe, estradowe (w tym jazzowe) są przykładem absolutnego bezguścia i niezrozumienia, o co w istocie chodzi w tej muzyce, zazwyczaj XVII-wiecznej (oczywiście są też późniejsze, np. Karpiński), gdzie mamy m.in. wspaniałą literaturę polonezową. Wszystkie sensy są zatracone tak w wyrazie wokalnym, jak i w kwestii tempa. Najczęściej to wszystko jest wykonywane za szybko. Zajmujący się tym zachowują się jakby nie mieli pojęcia o polskiej literaturze i muzyce. Jakby muzyka zaczęła się od Presleya – i w tym duchu chcą interpretować rzeczy z „ciemnych wieków minionych”. Każdy meloman w okresie bożonarodzeniowym przeżywa katusze. Bezmyślność i masowość tego zjawiska, wpuszczanie tego do kościołów, jest zdumiewające.
KAI: A kolędy wykonywane dziś w kościołach na liturgii, prowadzone przez organistów?
– Organiści też są dziećmi swojego czasu. Jeśli są muzykalni (a to wcale nie jest konieczne, jak się okazuje), to słuchają pilnie wariantów miejscowych i służą lokalnej wspólnocie. Organiści winni mieć świadomość, że akompaniowanie śpiewowi jest nowością, zgodnie z tym co mówi dawna kolęda: „jedną piosnkę zagrajmy, a drugą zaśpiewajmy” – rozdzielano te rzeczy. Organy wchodziły, ale jako oddzielne części. Od XIX wieku, gdy instrumenty organowe pojawiły się w wielu kościołach, zaczęto akompaniować. W rękach organisty jest bezpieczeństwo tej muzyki – jej trwałość lub zanik. Jeśli będzie stosował warianty śpiewnikowe, czyli zuniformizowane, z za wysokimi tonacjami – to będzie po muzyce. Zadaniem organisty jest zapoznać się z wariantami miejscowymi i literalnie je stosować. Organistowskie szkoły diecezjalne niestety nie przykładają należytej uwagi do śpiewu ludu. Nie przypominam sobie żadnego wykładu kursorycznego na ten temat – mimo jasnego nauczania o tym dokumentów kościelnych z konstytucją o liturgii na czele.
KAI: Jest jakaś nadzieja na poprawę tego stanu rzeczy, na jakieś muzyczne nawrócenie?
– Nie podzielam nadziei. Odeszło pokolenie urodzone przed pierwszą wojną, naturalny nośnik tej muzyki, a fascynaci nie są kontynuatorami, tylko skaczą z kwiatka na kwiatek, biorą się za różne wyrazy muzyczne i w konsekwencji powstaje nowy język muzyczny. Ale nawet ta grupa to kropla w discopolowym morzu, więc sytuacja kultury polskiej jest dramatyczna. Kultura polska jest dobijana przez publiczne media. Niestety również przez Kościół, który współtworzył polską kulturę. Kultura polska straciła w Kościele sojusznika – od teologii po sztukę sakralną. To sprawia, że nie ma światełka nadziei. Są w polskim interiorze ludzie, którzy ten śpiew praktykują, jak należy, jeszcze żyją, ale obserwujemy całkowite wygaszanie tego fenomenu. W regionach do niedawna rozśpiewanych najmłodsi śpiewacy są w moim wieku…
KAI: Dlaczego sam do tej pory nie nagrałeś płyty z kolędami?
– Nie nagrałem płyty z kolędami, bo nie jest to repertuar mojego pierwszego zainteresowania. Znam stare kolędy, ale w dzieciństwie za nimi nie przepadałem. Z zespołem Monodia Polska nagraliśmy kilka kolęd dla TVP3 Warszawa. Zagramy też dwa koncerty z kolędami – na Jasnej Górze 6 stycznia i w parafii św. Antoniego w Trewirze 19 stycznia. Wstęp na te wydarzenia jest bezpłatny.
W niektórych przypadkach pracownik może odmówić pracy w święta.
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.