Prezydent Barack Obama wezwał we wtorek sojuszników USA na Bliskim Wschodzie, aby wzięli przykład z Egiptu i wyszli naprzeciw postulatom ruchów protestu. Poparł też demonstrantów protestujących przeciw reżimowi w Iranie.
Na konferencji prasowej w Białym Domu Obama zaapelował do rządów w krajach arabskich ogarniętych prodemokratycznym fermentem, aby zezwoliły swoim obywatelom na swobodne wyrażanie poglądów.
"Ameryka nie może nikomu dyktować, co ma robić, ale są pewne uniwersalne zasady. Nie wierzymy na przykład w przemoc. Po drugie, wierzymy w wolność słowa. Mam więc przesłanie do naszych sojuszników na Bliskim Wschodzie: bierzcie przykład z Egiptu" - powiedział.
Prezydent nie wymienił konkretnych krajów Bliskiego Wschodu. Pod wpływem rewolucji w Egipcie fala protestów antyrządowych ogarnęła w tych dniach m.in. Jemen i Bahrajn, kraje z autokratycznymi rządami, zaprzyjaźnione z USA.
Obama zdawał się aprobująco komentować dotychczasowe posunięcia wojskowych w Egipcie, którzy po rezygnacji prezydenta Hosniego Mubaraka przejęli pełnię władzy w tym kraju.
"Oczywiście dużo jest jeszcze do zrobienia w Egipcie, ale to, co na razie widzimy, jest budujące. Egipt będzie potrzebował pomocy w budowie demokracji i w naprawie gospodarki. Jak dotąd jednak dostrzegamy właściwe sygnały" - oświadczył.
Prezydent ostro skrytykował reżim Iranu, który brutalnie tłumi demonstracje, choć wcześniej chwalił ruch protestu w Egipcie jako słuszny bunt przeciw dyktaturze Mubaraka.
"Przywódcy Iranu udawali, że świętują to, co dzieje się w Egipcie, ale w rzeczywistości robią coś wręcz przeciwnego - biją i prześladują demonstrantów w swym kraju" - powiedział Obama.
"To, co jest słuszne w Egipcie, powinno być słuszne także w Iranie. Naród irański powinien mieć możliwości wyrażania swoich trosk" - oświadczył i dodał, że ma nadzieję, iż demonstranci w Iranie "nadal będą mieli odwagę" przeciwstawiania się reżimowym siłom bezpieczeństwa.
Zapytany, czy nie obawia się, że ruch protestów w zaprzyjaźnionych z USA krajach arabskich może doprowadzić do destabilizacji w regionie i wynieść do władzy partie wrogie Ameryce i Izraelowi, Obama zapewnił, że mimo takiego ryzyka liczy na pomyślny dla USA przebieg wydarzeń.
Wydarzenia na Bliskim Wschodzie - jak powiedział - "stwarzają nowe możliwości i nowe wyzwania". Zwrócił uwagę, że w czasie demonstracji w Egipcie można było dostrzec "bardzo mało nastrojów antyamerykańskich, antyizraelskich albo antyzachodnich".
"Kiedy młodzi ludzie demonstrują na placu Tahrir (w Kairze), czując, że mają teraz nadzieję i możliwości, jest mniej prawdopodobne, że skanalizują wszystkie swoje frustracje, wyładowując je w emocjach antyizraelskich lub antyzachodnich. Bo widzą perspektywę budowania swego własnego kraju i to jest pozytywne. Wyzwanie polega na tym, że demokracja bywa chaotyczna" - mówił.
Obama podkreślił, że jest przeciwko stabilizacji opartej na przymusie, właściwym dla rządów autokratycznych. Przypomniał też, że ruchy rewolucyjne w wielu krajach prowadziły ostatecznie do demokracji - podał tu przykłady Indonezji oraz krajów Europy Wschodniej.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.