Japończycy wiedzą, że skoro jednego dnia wszystko można stracić, to i wszystko można odbudować.
Nie jestem pewny, ale chyba Goethe pisał o uczniu czarnoksiężnika, nie potrafiącym pozbyć się ducha, którego sam wywołał. To chyba dobry opis naszej aktualnej sytuacji. Strach przed czymś, co jest wytworem umysłu człowieka, co miało świadczyć – i z pewnością świadczyło – o jego geniuszu. Te otwierające wydanie każdych wiadomości informacje muszą rodzić trwogę. Nie dziwi, że wielu wpada w panikę. Zauważył dziś rano pewien dziennikarz, że nie dają się jej ponieść tylko najbardziej poszkodowani, czyli sami Japończycy. Jedna wypowiedź z kraju kwitnącej wiśni wprawiła mnie w zdumienie. Stojącej na ruinach młodej kobiety. „Japończycy wiedzą, że skoro jednego dnia wszystko można stracić, to i wszystko można odbudować.” Optymizm godny pozazdroszczenia. Choć ociera się o tak zwany cmentarny humor.
Wieczorem padł Internet. Po kilku nieudanych próbach połączenia zrezygnowałem i włączyłem telewizor. Tytuł na pasku nie zachęcał do obejrzenia. Tornado stulecia. Znów – pomyślałem – kataklizmy i nieszczęścia. Czy jest jakiś sposób, by się od nich – choćby na chwilę – uwolnić? Tym sposobem okazali się główni bohaterowie filmu. Dwóch naukowców, jadących do małego amerykańskiego miasteczka, by ich przestrzec przed zbliżającym się horrorem. A mieszkańcy tego miasteczka akurat oczekiwali na wielkie święto. Stulecie. Przygotowano zabawy, parady i napoje. Zjechała cała okolica i nikomu w głowie nie było chowanie się po piwnicach. Tym bardziej, że sama pani burmistrz ostrzegała przed chcącymi popsuć dobrą zabawę oszustami. Film nie byłby amerykański, gdyby nie miał dobrego zakończenia. Tornado zniszczyło miasteczko doszczętnie, ale dzięki determinacji bohaterów jego mieszkańcy ocaleli. Jedyną poszkodowaną była pani burmistrz. Niesiona na noszach do karetki pogotowia jeszcze nadawała przez megafon, wzywając do rozpoczęcia jubileuszowej zabawy. Trochę jak na Titanicu, choć z innym finałem.
Właściwie miałem pisać o czym innym. Chciałem dorzucić swoje trzy grosze do komentarza Księdza Artura i pani Joanny Kociszewskiej, i pytać o współczesnych pogan. A konkretnie gdzie w naszych parafiach jest najbardziej odpowiednie miejsce na przygotowanie dziedzińca pogan. Ale wiejący od rana silny wiatr sprawił, że od obrazów ostatnich dni i godzin jakoś nie potrafiłem się uwolnić. Na szczęście nie stały się paraliżującą obsesją, bo doprowadziły mnie do małego odkrycia. Że ewangelizacja to najpierw niesienie nadziei tam, gdzie ludzie wszystko tracą. A ci, którzy są w nią zaangażowani, nie szukają bezpiecznego schronienia dla siebie, ale szukają go, by schronienia udzielić innym. Choćby niejedna pani burmistrz uznała ich za oszustów i szaleńców. Choćby pierwszą odpowiedzią na ich zaangażowanie miało być pukanie się po głowie. I nie chodzi bynajmniej o wywołane przez naturę kataklizmy. Chodzi o to, by Kościół stał się miejscem, gdzie człowiek znajdzie schronienie przed sobą samym. Bo to my jesteśmy dla siebie największym niebezpieczeństwem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
FOMO - lęk, że będąc offline coś przeoczymy - to problem, z którym mierzymy się także w święta
W ostatnich latach nastawienie Turków do Syryjczyków znacznie się pogorszyło.
... bo Libia od lat zakazuje wszelkich kontaktów z '"syjonistami".
Cyklon doprowadził też do bardzo dużych zniszczeń na wyspie Majotta.
„Wierzę w Boga. Uważam, że to, co się dzieje, nie jest przypadkowe. Bóg ma dla wszystkich plan”.