Kateryna Halushka to wolontariuszka "Szpitalników", ochotniczego batalionu medycznego, który działa na linii frontu w wojnie Ukrainy z Rosją. Jak przyznała w rozmowie z PAP.PL, gdy ratuje życie rannego, nie myśli o strachu. Dziewczyna przeżyła ogromną tragedię, gdy 5 marca pod Mariupolem zginęła miłość jej życia, Anton. Przed jego śmiercią złożyła ukochanemu obietnicę, że zdoła przetrwać najgorsze chwile. To właśnie to przyrzeczenie daje jej siłę, ale też pragnienie wydostania z niewoli byłego narzeczonego (wcześniejszej miłości dziewczyny), jednego z obrońców Azowstalu.
"Szpitalnicy" to ochotniczy batalion medyczny, który nie wchodzi w skład Sił Zbrojnych Ukrainy, ale bezpośrednio współpracuje z wojskiem w rejonie działań wojennych. Tworzy go prawie 60 załóg ratujących życie ukraińskich żołnierzy. Działają od 8 lat, a Kateryna Halushka, z którą reporterka PAP.PL spotkała się w Kijowie, dołączyła do "Szpitalników" trzy lata temu. "Wtedy wystarczył tydzień szkolenia i można było jechać na linię frontu" - wspominała.
Sytuacja na Ukrainie: Relacjonujemy na bieżąco
"Szpitalnicy" pracują bezpośrednio na linii frontu, zapewniając opiekę przedmedyczną. Halushka jest dowódcą drużyny, pod swoją komendą ma dziewięć osób. "Linia frontu jest rozciągnięta, cały czas ulega zmianom. Działamy w sektorze, w którym jesteśmy jedną grupą ratowników medycznych na bardzo dużą liczbę stanowisk, na trzech kierunkach. I musimy medycznie zabezpieczyć wszystkie te pozycje" - tłumaczyła.
Jak powiedziała PAP.PL, wcześniej w "Szpitalnikach" służyły głownie kobiety. Po 24 marca sytuacja się zmieniła i dziś 60 procent to mężczyźni. Batalion utrzymuje się z darowizn. "Szpitalnikom" pomagają zarówno duże organizacje i firmy, od których ratownicy dostają np. darmowe paliwo czy gotowe zestawy spożywcze, ale zbiórki organizują też zwykli ludzie.
"Siły Zbrojne mają ograniczone środki finansowe, więc nie mogą kupić wszystkiego, co jest potrzebne. Stąd nasi wolontariusze w odpowiedzi na zapotrzebowanie poszczególnych batalionów, też dokonują zakupów. Jeśli chodzi o szpitale, magazyny są pełne, ale trzeba pamiętać, że ta rezerwa prędzej czy później może się wyczerpać" - wskazała.
Zapytana o najtrudniejsze momenty, jakich doświadczyła w strefie działań wojennych, zapewniła, że gdy ma na rękach rannego, nie myśli o strachu. "Działam jak w zegarku. To, co jest najtrudniejsze podczas ewakuacji w sytuacji ostrzału, to zachowanie zimnej krwi: twoim zadaniem jest ratować rannego, ale jednocześnie musisz zadbać o to, by twoja drużyna pozostała przy życiu" - powiedziała PAP.PL. "Mam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w sytuacji, że będę musiała reanimować dziecko - to chyba najgorsze, co mogłabym sobie wyobrazić" - dodała.
Wolontariuszka podzieliła się też z PAP.PL historią osobistego dramatu, który paradoksalnie, trzyma ją przy życiu. 5 marca pod Mariupolem zginął jej ukochany, Anton. "Zawsze powtarzał, że jest niezwykle dumny z tego, że związał się z tak silną i odważną dziewczyną, nazywał mnie swoją Walkirią. Wymógł na mnie obietnicę, że przetrwam to wszystko" - wyznała. "Za każdym razem, gdy nie mogę już znieść bólu, że straciłam najważniejszą osobę, gdy myślę sobie, że może łatwiej byłoby umrzeć, przypominam sobie o tamtym przyrzeczeniu" - dodała.
Były narzeczony Halushki, Mychajło (wcześniejsza miłość dziewczyny), który walczył w zakładach Azowstalu, trafił do niewoli. Dziewczyna przyznała, że również przez wzgląd na jego sytuację, nie może się poddać: postawiła sobie za cel wyciągnąć go stamtąd, a potem pomóc w rehabilitacji.
"Stale sprawdzam, czy jego nazwisko widnieje na listach wymiany jeńców, czy jego wizerunek pojawił się na rosyjskich kanałach Telegramu. To trudne doświadczenie, bo gdy widziałam go na takim nagraniu w maju, kiedy został schwytany, był wychudzony, miał szarą twarz, i zapadnięte oczy, ale przynajmniej miałam dowód, że żyje" - powiedziała PAP.PL.
Sanitariuszka zapytana o to, jak wyobraża sobie swoje życie po wojnie, odpowiedziała: "Marzyłam o ślubie z Antonem, dzieciach, to wszystko w jednej chwili runęło niczym domek z kart. Teraz moje plany nie sięgają dalej niż na dwa miesiące naprzód. Znajomi powtarzają mi, że jeszcze spotkam wielką miłość, wróżą, że wrócimy do siebie z Mychajłą po jego powrocie z niewoli".
"Wierzę, że Ukraina wygra i dojdzie do tego szybko, bo chciałabym mieć troje dzieci, które nie będą musiały biegać z karabinami, jak ich rodzice. To mój plan idealny" - zakończyła.
Na placu Żłobka przed bazyliką Narodzenia nie było tradycyjnej choinki ani świątecznych dekoracji.