Niby zwykłe przewracanie kolejnych kartek, tymczasem…
Tymczasem na widok tego kwietniowego mina autentycznie mi zrzedła. Już od kilku miesięcy było niewesoło. Od kilku marcowych tygodni niewesoło do kwadratu. Lekarze niby coś tam ciągle analizowali, kazali powtarzać badania, ale, generalnie, kręciliśmy się w kółko, a mama słabła.
Więc 1 IV rano przerzucam kartkę ściennego kalendarza (oczywiście takiego z kotami, innego być u nos w doma nie może) i widzę ciemnego kocura, wyglądającego jakby właśnie wylazł z jakiego Hadesu. Futrzasty posłaniec śmierci. Piękny. Zjawiskowy. Ale jednak – zwłaszcza w sytuacji jakiej wtedy byliśmy - kojarzący się niezbyt dobrze…
Żadne tam wróżenie z kotów. Wiary w znaki i inne gusła. Spokojnie, ja nie z tych (raczej z Tychów). Ale wielkiej radości z patrzenia na kalendarz w tamtym miesiącu nie miałem. Zwłaszcza, że z mamą było coraz gorzej i gorzej.
Udało jej się dociągnąć do maja. Może nie jest to fajne określenie, ale chorowanio-umieranie też nie, więc Państwo wybaczą. No ale jest w końcu ten maj. Kolejna kartka z kalendarza, kolejny kot. Znowu czarny. Tym razem mały kociaczek. Śliczny, a jednak strasznie smutny. Jak my w tym czasie.
Z ciekawości zaglądam na czerwiec. Tam już kot inny. Pręgowany. Wypasiony. Wygrzewający się w słońcu, jak w jakim lepszym świecie. Czy mama wtedy też gdzieś tam będzie?
Nie chce się tego, nie życzy (jej, sobie), a jednak jej coraz większe zmęczenie, coraz częstsze cierpienie sprawia, że myślimy (a i gadamy) w szpitalnych pokojach i poczekalniach, że lepiej byłoby, gdyby miała już to wszystko za sobą. „Bjydno jes, no” – telefonicznie powtarzamy coraz częściej dopytującym o jej stan (bo już nawet nie o zdrowie), krewnym i znajomym.
I rzeczywiście. W ubiegłym tygodniu sie straciła, jak to sie u nos godo. Zmarła.
We wspomnieniach wraca w lepszej formie, niż była w ostatnich tygodniach i miesiącach.
Inni nasi zmarli też tak wracają. Od lat. Niektórzy od dekad.
Wypasieni jak ten czerwcowy kocur? Heh, może można to i tak określić.
W każdym razie ja już na niego czekam. Już się na tę nową, czerwcową kartkę z kalendarza cieszę. A zapalając znicz mamie, zapalę też świeczkę św. Gertrudzie z Nivelles - patronce kotów. Jakoś mi (może dziwnie, może śmiesznie), towarzyszyły w tym kiepskim czasie, więc Bóg ci tam zapłać, święta Gertrudo!
A teraz tylko przeżyć jakoś ten dzisiejszy Dzień Matki...
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
"Rosyjski przywódca Władimir Putin powinien zgodzić się na taką umowę".
Prezydent USA przekroczył swe pełnomocnictwa - uznał Federalny Sąd ds. Handlu Międzynarodowego.
Przez 12 lat pontyfikatu Franciszek nigdy nie był tam na urlopie.