Misja w Luebo, w której wiele nocy spędził Kazik, zapewnia nam spokojny sen. Jednak już o świcie budzi nas zdenerwowany ksiądz Edward z informacją, że pilnie musimy zgłosić się na posterunek. Mozolnie pakujemy cały sprzęt do Toyoty i w pełnym składzie plus ksiądz, kluczymy dziurawymi uliczkami w stronę centrum.
AfrykaNowaka.pl Lulua Wierzymy jeszcze w obecność forfiterów (krokodyli) i innej drapieżnej zwierzyny, więc kąpiel opłacamy nerwowym obserwowaniem lustra wody, a noc pełną czujnością i przyśpieszonym biciem serca. Niestety kolejne dni rozwiewają marzenia o krokodylach zsuwających się na nasz widok do wody, śmiertelnie groźnych hipopotamach patrolujących brzegi rzeki, czy małp obserwujących nas z gęstwiny. Niestety w przeciwieństwie do flory, fauna rozczarowuje nas mocno, a właściwie rozczarowuje nas człowiek, który zjadł wszystko co nie żyje głęboko pod ziemią lub nie szybuje wysoko nad koronami drzew.
Wojny, setki tysięcy uchodźców, czy w końcu szalony przyrost naturalny, niesie zwierzętom zagładę. Poza Parkami Narodowymi, wolno żyjące duże zwierzęta to absolutna rzadkość. Podobna sytuacja panuje w całym, targanym konfliktami regionie. Kiedy byłem we wschodnim Kongo, w Ugandzie i Rwandzie, sytuacja była jeszcze bardziej dramatyczna. W najstarszym afrykańskim Parku Narodowym Virunga, na potężnym obszarze sawanny, nie spotkałem kompletnie nic! Jedyną atrakcją był sympatyczny Ranger (strażnik parkowy), prezentujący z zapałem techniki skradania do wyimaginowanej zwierzyny. Gdyby nie Goryle, których wytropienie w dzikich ostępach lasu wysokogórskiego zrekompensowało cały trud wyprawy, byłoby smutno i straszno.
Po dwóch dniach wytrwałego wiosłowania, nasza spokojna poczciwa Lulua, miesza swój nurt z jasno-piaskowymi wodami Kasai, rzeką, która będzie nam towarzyszyć przez następne 750km.
AfrykaNowaka.pl Biwak na Lulua Przez pierwsze dni Kasai wiję się pomiędzy lesistymi pagórkami, rozwidla i ozdabia swoje koryto niezliczonymi wyspami i piaskowymi mierzejami. To one są najczęściej miejscem biwaku. Do wiosek zaglądamy tylko w ciągu dnia i to tylko do tych najmniejszych. Duże wioski zawsze witają nas zawsze nadpobudliwym gwarem, wręcz histerią. Dziesiątki krzyczących dzieciaków i natarczywych dorosłych, praktycznie uniemożliwia nawiązanie rozmowy, czy próbę zakupu jedzenia. W małych osadach wita nas tylko kilka osób, zaraz zjawia się szef wioski, krzesełka, jakiś stolik. Możemy spokojnie porozmawiać, opowiedzieć o Nowaku, potargować się z uśmiechem o owoce.
Kiedy mijamy Ilebo (dawne Port Francqui) dostrzegamy samotną chatę, przycupniętą tuż przy piaszczystym brzegu. Kiedy podpływamy na powitanie wychodzą nam dwie kozy, parę kaczek, drób oraz czerstwy mężczyzna w średnim wieku. To jedno z takich miejsc, w których koniecznie trzeba się zatrzymać. Usiąść w cieniu, porozmawiać, wypić kawę, poczuć jak czas zwalnia.
Kiedy pytamy o wiek, pisze na piasku 1950, potem dopisuje pod spodem 2011 i odkreśla linią. Dopiero po kilku chwilach pojawia się wynik…
Po pięciu dniach wiosłowania docieramy w okolice plantacji Basongo, w której to bawił Kazik 13 lipca 1935 i bez specjalnego zachwytu pisał – „…bo zamiast podać kolację, podano trunki – a zwłaszcza wstrętną whisky – której woń sama, działa mi na nerwy…”
AfrykaNowaka.pl Plantacja Basongo Na szczęście, zamiast wstrętnej whisky, dostajemy cudownie zimne piwo, a kolejne butelki zbliżają nas z kolejnymi najważniejszymi osobami na plantacji. Poznajemy wiec: szefa plantacji – holendra Mr. Franka Smith’a, głównego inżyniera – francuza Pascal’a oraz agronoma – belga Flirian’a. Kiedy nadchodzi wieczór, biesiadę przenosimy do willi szefa, ale najpierw na jej frontowej ścianie lokujemy kolejna wyprawową tabliczkę, a potem w wygodnych, jeszcze postkolonialnych fotelach, rozmawiamy o plantacji i o Kongo.
Plantacja powstała w 1923 roku i zajmowała się produkcją oliwy z miąższu owoców palmy Elaeis oraz półproduktu w postaci rozdrobnionych orzechów, z których, po przewiezieniu do Europy, także wytwarzano oliwę. W latach siedemdziesiątych, kilka lat po tym jak Mobutu znacjonalizował gospodarkę, plantacja upadła, a dziesiątki tysięcy drzew zostało wyciętych.
Miejsce to „wskrzesił” trzy lata temu kapitał belgijski. Już w tej chwili jest to największa plantacja palmy olejowej w Kongo. Codziennie 3,5 tyś. robotników sadzi, pielęgnuje i wytłacza z owoców kilka tysięcy litrów oleju, który zostaje przerobiony na margarynę i mydło.
AfrykaNowaka.pl Oficer migracyjny n a plantacji Basongo Frank jest pewien, że w polskiej margarynie, też czuć smak jego oliwy : )
Kiedy pytam, o realia prowadzenia biznesu w Kongo, ścisza głos i mówi, że wszyscy są tu skorumpowani i mimo, iż jest to projekt flagowy, który ma zachęcić zagraniczne korporacje do inwestowania i tak trzeba płacić za wszystko ekstra. No cóż, pewno urzędnicy niższego szczebla nie zostali wtajemniczeni i status uprzywilejowanego, projekt stracił zaraz po opuszczeniu budynku ministerstwa.
Z kronikarskiego obowiązku muszę wspomnieć jeszcze o biednym policjancie, który przyjechał z kontrolą tuż po naszym przybyciu na plantację. Niestety nasz napięty grafik spotkań oraz „ochrona” Franka, nie pozwoliły oficerowi na podjęcie choćby próby wyłudzenia kasy.
Przesiedział więc gapa cały dzień, wpatrzony jak sroka w nasze paszporty oraz książeczkę pałeczkę. Kiedy spotkaliśmy go zaspanego na drugi dzień rano, miał przepisaną do służbowego kapownika lwią część wpisów oraz chyba wszystko z naszych paszportów. Niestety znów towarzyszył nam Frank…
Upss! ; )
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W kościołach ustawiane są choinki, ale nie ma szopek czy żłóbka.