Paweł Wojciechowski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz) wynikiem 5,90 zdobył w koreańskim Daegu złoty medal 13. mistrzostw świata w skoku o tyczce. Jego klubowy kolega Łukasz Michalski zajął czwarte miejsce - 5,85, a Mateusz Didenkow (SKLA Sopot) siódme - 5,75.
"Wow"- to najkrótszy i najczęściej słyszany komentarz na trybunach po skoku o tyczce Piotra Wojciechowskiego na 5,90, który dał mu w Daegu złoty medal 13. mistrzostw świata. W szoku był sam zawodnik, jego trener Włodzimierz Michalski i zagraniczni kibice.
Emocje rozpoczęły się na wysokości 5,75. "Dziesięć centymetrów wyżej i będzie medal" - komentował trener Anny Rogowskiej i Mateusza Didenkowa, Jacek Torliński, kiedy zaliczyło ją trzech Polaków. W konkursie zostało wówczas już tylko siedmiu zawodników.
I miał rację. 5,85 dawało medal, ale jak się chwilę później okazało, nie wystarczyło nawet pokonanie tej wysokości w pierwszej próbie. Jako pierwszy 5,85 pokonał Łukasz Michalski (SL WKS Zawisza Bydgoszcz) rozpoczynając taniec radości. Opuścił zeskok i przed kamerami zaczął udawać, że gra na gitarze.
"To było spontaniczne. Obiecałem trenerowi Wiaczesławowi Kaliniczence, że jak pobiję tu rekord życiowy, coś wymyślę spektakularnego, ale nie planowałem tego wcześniej" - przyznał.
Większość polskich kibiców była pewna, że Michalski zapewnił sobie właśnie medal. Konkurs trwał jednak dalej. Jego ojciec i zarazem trener Włodzimierz, który jest również szkoleniowcem Wojciechowskiego, zachowywał kamienną twarz, studził emocje zebranych na trybunach i... palił. Dużo palił. Wyciągał papierosa za papierosem i sam tego nie kontrolował.
"Spokojnie. Jeszcze nie ma żadnego rozstrzygnięcia. Nie rozdawajmy zbyt wcześnie miejsc na podium" - mówił. I słusznie. On wiedział, że w konkursie nadal jest mistrz Europy Francuz Renaud Lavillenie, rewelacyjny Kubańczyk Lazaro Borges, Niemiec Malte Mohr i Wojciechowski.
Ten ostatni w pierwszej próbie strącił, gdy pozostali przeskoczyli, po konsultacji z trenerem zagrał va banque. Poprzeczkę przeniósł na 5,90. Podejście okazało się nieudane. Miał jeszcze tylko jedną szansę. Takich nie miał już natomiast Michalski. Nadal jednak utrzymywał się na trzecim miejscu.
"Pięknie jest patrzeć teraz na telebim. Dwóch Polaków z medalem, trzech w ósemce" - powiedział trener Michalski.
Na rozbiegu stanął Borges. Od niego zależało, czy Michalski będzie miał medal. Jego ojciec się odwrócił. Nie chciał na to patrzeć. Kubańczyk był tym razem nie do zatrzymania. Pokonał 5,90 i dalej liczył się w "grze". Łukasz Michalski spadł na czwartą pozycję.
W konkursie był jednak jeszcze Wojciechowski. Przed ostatnią próbą na 5,90 spojrzał na trenera, potem na tyczkę. Pobiegł. Poprzeczka się poruszyła i... nie spadła. Wojciechowski był bliski złota. Teraz wiele zależało od jego rywali. Dla faworyzowanego Lavillenie okazało się to za wysoko. Jeszcze nie odpuścił Borges. Największa niespodzianka konkursu. Zrzutki zaliczył jednak na wysokości 5,75 i to zadecydowało o tym, że złoto na szyję założy Wojciechowski.
"Przypomniały mi się czasy Tadeusza Ślusarskiego i Władysława Kozakiewicza. Wszystko wskazuje na to, że wracamy do wspaniałych czasów polskiej męskiej tyczki. Zwłaszcza, że to zawodnicy młodzi. Przed nimi cała przyszłość i wierzę, że jeszcze nie raz będziemy się tak cieszyć jak w poniedziałek" - skomentowała PAP Irena Szewińska, która cały konkurs oglądała z trybun na stadionie w Daegu.
Po rozstrzygnięciach Wojciechowski sprawiał wrażenie jakby sam nie wiedział co się dzieje. Złapał flagę i... był w szoku.
Długo nie mógł uwierzyć, że w poniedziałek w Daegu zdobył złoty medal mistrzostw świata w skoku o tyczce. "Nadal nie wiem, co się stało. Ale zrobiłem szopkę!" - skomentował pół godziny po konkursie.
"Nie mogę w to jeszcze uwierzyć. Troszeczkę dużo emocji jak na jeden dzień. Przecież jeszcze rano walczyłem z bólem pleców i nie mogłem wstać z łóżka, a teraz taki numer. Nie wiem co się stało. Kurczę, ciężko mi teraz cokolwiek powiedzieć, ciężko mi będzie jeszcze przez tydzień cokolwiek powiedzieć" - przyznał parę chwil po uzyskaniu tytułu mistrza świata.
Emocji w poniedziałkowym konkursie nie brakowało. Były chwile zwątpienia i zagrania va banque. Najistotniejszy moment, to przeniesienie przez Wojciechowskiego poprzeczki z 5,85 na 5,90.
"Byłem w pewnym momencie poza podium, pokerowa zagrywka, przełożenie na 5,90 i w drugiej próbie zaliczenie. Nie był to dobry skok, ale na całe szczęście udany, który dał złoto. Po prostu szok" - dodał.
Trudne były dla niego jednak przede wszystkim sobotnie eliminacje. Miał kłopoty z aklimatyzacją, nie mógł zasnąć. Kwalifikacje odbywały się wcześnie rano i o mało ich nie przespał. Nie zaliczył eliminacyjnej wysokości, ale sprzyjało mu szczęście i zmieścił się w finale.
"Po kwalifikacjach naprawdę nie wierzyłem, że jestem w stanie tutaj coś zrobić. Bolały mnie strasznie plecy, było dużo roboty z nimi. Obudziłem się w poniedziałek i mówię: +nie no, nie mogę wstać z łóżka, a co dopiero mówić o skakaniu+. Byłem przygotowany na to, że będzie klapa, ale jakoś się udało. Ja jeszcze w to nie wierzę" - powtarzał.
W walce o medale pomogły mu słowa mistrza olimpijskiego z Pekinu Australijczyka Stevena Hookera, który po eliminacjach podszedł do niego i powiedział: "dostałeś drugie życie, nie zmarnuj tego".
"Myślałem o nich przed skokami. Na początku strasznie mnie to niosło. Muszę teraz znaleźć Hookera w wiosce i mu podziękować" - zapowiedział Wojciechowski, który próbował jeszcze wraz z Kubańczykiem Lazaro Borgesem atakować 5,95.
"W ostatnim skoku na 5,95 próbowałem wykorzystać najtwardszą tyczkę, ale jak to wyglądało, wszyscy widzieli. Wtedy już miałem dosyć wszystkiego, już nie chciałem skakać. Byłem nawet zadowolony, gdyby to miało być srebro. Miałem dość" - przyznał.
Ten sezon w karierze 22-letniego tyczkarza jest pasmem sukcesów. Najpierw zdobył złoty medal Światowych Igrzysk Wojskowych w Rio de Janeiro, potem w Ostrawie sięgnął po tytuł młodzieżowego mistrza Europy i w końcu w koreańskim Daegu po złoto mistrzostw świata.
"Ten sezon jest po prostu niesamowity, trzy duże imprezy i trzy złota, nie wiem, czy to się jeszcze kiedyś powtórzy, ale teraz jestem szczęśliwy i chcę, żeby dotarło to do mnie, bo nie wiem co jest grane" - przyznał.
Wicemistrz świata juniorów z Bydgoszczy wierzy, że jest w stanie pokonać sześć metrów, ale jeszcze nie w tym sezonie.
"Skok na 5,90 nie był perfekcyjny, także myślę, że jest to realne. Przede wszystkim muszę skakać na jeszcze twardszych tyczkach. W tym roku już się nie uda. Mam jeszcze cztery starty przed sobą (na Diamentowej Lidze w Brukseli, w Otwocku, Zielonej Górze i w lidze seniorów), chcę je mieć jak najszybciej za sobą i jechać na wakacje. To był długi i ciężki sezon" - zaznaczył.
Potem chce się już skupić na igrzyskach olimpijskich w Londynie. "One już za rok. Nie mogę się teraz za bardzo wyeksploatować. Boję się troszeczkę tego co będzie dalej. Przeraża mnie to, ale stało się" - powiedział.
Wojciechowski nie zdaje sobie jednak sprawy jeszcze z tego, że jako mistrz świata stanie się osobą medialną i rozpoznawalną.
"Na lotnisko przyjdą ludzie?" - pytał się dziennikarzy. "Trochę sobie narobiłem, nie powiem" - skomentował.
Urodzony w Bydgoszczy zawodnik jest w dosyć dziwnej sytuacji. Trenuje z ojcem swojego największego w Polsce rywala - Łukasza Michalskiego.
"Myślę, że rodzina zostaje w domu, a na skoczni trenujemy i jesteśmy takimi samymi zawodnikami. Nie ma żadnego faworyzowania. Fajnie się ćwiczy, jest mobilizacja. Jesteśmy tyczkarzami światowej klasy i trenujemy w jednej grupie. To jest najlepsza motywacja jaką może mieć sportowiec" - ocenił.
Na pytanie jak mistrz świata uczci swój medal, Wojciechowski się uśmiechnął i spytał: "Kto? Mistrz świata? Nie wiem. Nie mogę w to uwierzyć", po czym po chwili dodał: "snem".
W konkursie finałowym tyczkarzy wzięło udział aż trzech Polaków. Rywalizację na czwartej pozycji zakończył Michalski, siódmy był Mateusz Didenkow.
"To że jesteśmy w trójkę na skoczni na pewno nam pomaga. Mamy siebie nawzajem i wszystko staje się łatwiejsze. Nawet teraz zostawiłem tyczkę po ostatnim skoku i poszedłem do trenera. Łukasz ją okleił. Sam pewnie bym nie zdążył, a tak jak jesteśmy razem, to możemy współpracować" - powiedział.
Wojciechowski, mimo że młody, miał już ciężkie momenty w karierze. Po zdobyciu w 2008 roku wicemistrzostwa świata złapał kontuzję i prawie przez dwa sezony nie pojawiał się na skoczni.
"Nigdy jednak nie myślałem, że mógłbym na nią nie wrócić. Zawsze byłem pewny tego, że chcę skakać" - przyznał.
To pierwszy medal polskiej ekipy w tej imprezie i pierwszy wywalczony w tej konkurencji w historii mistrzostw globu.
Od 15 sierpnia Wojciechowski ma najlepszy rezultat na świecie w tym sezonie. Tego dnia skoczył 5,91 podczas mityngu w Szczecinie, poprawiając po 23 latach rekord Polski, który wynosił 5,90 i należał do Mirosława Chmary.
Przeczytaj też informacje: "Miałem Wojciechowskiego wycofać" oraz Polski trener pozbawił syna medalu
Z dala od tłumów oblegających najbardziej znane zabytki i miejsca.
Celem ataku miał być czołowy dowódca Hezbollahu Mohammed Haidar.
Wyniki piątkowych prawyborów ogłosił w sobotę podczas Rady Krajowej PO premier Donald Tusk.
Franciszek będzie pierwszym biskupem Rzymu składającym wizytę na tej francuskiej wyspie.